dominujących od XVIII w. w refleksji społecznej europejskich intelektualistów) zanim zawisło groźnie nad wszystkimi narodami świata. Spomiędzy wszystkich pytań o los żyjących i przyszłych pokoleń ludzkich to pytanie jest najbardziej ogólne, najbardziej pojemne i ono właśnie stawało się osnową wielkich systemów historiozoficznych. Jakkolwiek jednak podnoszone bywało wielekroć do wyżyn abstrakcyjnej spekulacji umysłowej, żywotność swoją czerpie przecież z życiowego doświadczenia ogromnych rzesz ludzkich.
,.-/Od połowy XVIII w., to jest od pierwocin angielskiej „rewolucji przemysłowej”, poczęło się gwałtowne przyspieszenie tempa zmian cywilizacyjnych, które po upływie dwu stuleci ogarnęły już najbardziej oddalone terytoria naszego globu i najszczelniej odizolowane środowiska społeczne. Dostrzeżenie i.odczucie niestałości świata nie wymaga już, jak ongiś, wiedzy historycznej, ponieważ wstrząsające zmiany otoczenia i warunków egzystencji dokonują się w ciągu życia osobniczego. Zarazem zaś ci, którzy — nie zawsze świadomi konsekwencji — zmiany wymyślają, są zaledwie garstką wśród zachowawczej z usposobienia ludzkości1. Ci, co odkrywają prawa przyrody i nieznane lądy, wynajdują nowe technologie, źródła energii i środki komunikacji, nowe potrzeby i nowe dla ich zaspokojenia przedmioty, ci, co projektują instytucje, piszą ustawy i obalają autorytety — ta garstka niespokojnych demiurgów wielkiej transformacji, poprzez jedyne w dziejach sprzymierzenie przedsiębiorczości z nauką, narzuciła w końcu całemu globowi nieustanną zmienność krajobrazów i sposobów życia. Wszyscy pozostali, wszystkie długowieczne wspólnoty ludzkie doświadczały zmiany cywilizacyjnej jako czegoś, co nadchodzi, co już nadeszło z zewnątrz, z jakimiś obcymi z miasta albo zza morza, z nieznanymi przedmiotami, z nową moralnością. Ta inwazja niosła ze sobą pokusę i groźbę, obietnicę i przerażenie, a najczęściej wszystko to razem i jednocześnie. Stanowiłą — powiedzmy za Arnoldem Toynbee — wyzwanie, na które można było odpowiedzieć bądź chętnym przyzwoleniem, bądź nienawistnym oporem, bądź wreszcie mieszaniną ufności i obawy2. Ale jakiekolwiek były — w jednej okolicy po drugiej — te początkowe emocjonalne reakcje,
kończyło się prawie zawsze stopniowym oswojeniem nowości, przystosowaniem ich do siebie i siebie do nich. Gatunek ludzki objawiał raz po raz nieoczekiwane zdolności adaptacyjne, jakich, zdawałoby się, nie mogła w nim wykształcić ani powolna ewolucja biologiczna, ani kulturowa. Młodzi oswajali się łatwiej od starych, chętniej wypróbo-Wywali nowe pokusy i szanse, więc po raz pierwszy mogli być bardziej od starych doświadczeni. Wraz z tym słabł autorytet wieku i regulatywna rola tradycji. Wreszcie inwazja wdzierała się w dusze i umysły, przebudowując układy pragnień i motywacji, hierarchie wartości, orientacje' poznawcze.
Ta historia powtórzyć się odtąd miała, albo ma jeszcze, mniej lub bardziej podobnie, mniej lub bardziej radykalnie, w każdej po kolei wsi świata, od Lancashire po Nową Gwineę. I w każdym po kolei ośrodku umysłowym świata amatorska lub wyszkolona myśl społeczna wchłaniała traumatyczne doświadczenia rzeszy ludzkiej, jej nieartykułowane nadzieje i łęki, zyski i straty, i usiłowała je wyrazić w języku czy to mistycznej przepowiedni, czy to zracjonalizowanej doktryny. Nie jednej przepowiedni i nie jednej doktryny. Bo jak się już rzekło, poszczególny człowiek, ujrzawszy się w trybach nowej cywilizacji, miał do wyboru co najmniej kilka możliwych w tej sytuacji postaw emocjonalnych i sposobów reagowania. To samo powiedzieć można
0 społeczności lokalnej lub etnicznej. I każda z tych odpowiedzi, skoro pojawiła się na poziomie elementarnych odruchów, afektów
1 zachowań zbiorowych, miała szansę na to, by zostać przetworzoną w odpowiedź ideologiczną i filozoficzną. Skoro zaś — nie bacząc na różnorodność zaatakowanych kultur tradycyjnych — sama mechanika cywilizacyjnego zderzenia miała wszędzie podobny przebieg, to i zrozumieć łatwiej zdumiewające typologiczne podobieństwa odpowiedzi, samorodnie formułowanych w różnych krajach i czasach, na różnych kontynentach. Wszędzie bowiem są jacyś „samobytnicy” i jacyś „zapadnicy”.
Ale na tym nie koniec. Trudności adaptacyjne mogą wprawdzie trwać długo, nieraz przez parę pokoleń, wreszcie jednak łagodnieją, mijają: kolejny naród wdrożył się do nowego rytmu pracy, przywykł do życia w przeobrażonym przez technikę krajobrazie, przyswoił sobie nowy system pojęć i wartości. A mimo to spór o cywilizację nie cichnie, choć przesuwać się może jego oś główna. W pierwszym okresie inwazji zdawało się, że istnieje wybór: że wzorzec kosmopolitycznej cywilizacji 9
W tej kwestii skłonny jestem podzielić pogląd Roberta A. Nisbeta, rozwinięty zwłaszcza w jego książce Soeial Changę and Hillary, Aspcctt of ihe Western TJitory °f Devetopment, New York 1969.
A. J. Toynbee, A Siudy of Hillary, passim; zob. zwl. obronę koncepcji „challcngc-and-rcsponse” przed jej krytykami w t. XII: Recpiitiderąiiont, London 1964, s. 254-263.