kanibalów i okrutnych anzykosów. Ludzie ułudzeni przesądami, zabobonem, pasją i swawolą, sami się mordować i pożerać zaczną. Zatem znikną wszystkie przyjemności życia towarzyskiego, znikną kunszta, sztuki, wynalazki, znikną miasta, okazałe gmachy, wygodne odzienia, zgoła wszystko, co sprzyja zmysłom, zdrowiu i rozumowi”41.
Ale tak się nie stanie. Tak się nie stanie, ponieważ w naturze człowieka zawarte jest niepowstrzymane dążenie zarówno do dobrobytu materialnego, jak i do coraz wyższego stopnia doskonałości moralnej. Są to dwa oblicza tego samego postępu. W tym dążeniu interesy ludzi nie mogą być sprzeczne: specjalizacja umiejętności i podział prac wymagają coraz to bardziej zgodnego współdziałania wszystkich klas obywateli. Jeśli jedni stają się od innych bogatsi, to dlatego, że dłużej albo zmyślniej pracowali i oszczędzali. I nie dla siebie tylko, bo majętni kupcy i przemysłowcy dają zatrudnienie ludziom pracowitym, a szybki wzrost ich kapitałów jest dźwignią przemysłów krajowych. „W miarę zatem pomnażającej się liczby bogatych pomnaża się ruch i praca w kraju, a w miarę ogromności ich fortun zwiększa się konkurencja do rąk zdatnych’'44. Rośnie produkcja, rośnie zatrudnienie, rosną płace, rośnie dobrobyt powszechny. A troskliwe rządy, nie jedynowładne, lecz szanujące swobody obywateli i przez nich nawzajem szanowane, „utrzymują w swym narodzie ten szczęśliwy ruch harmoniczny, który nigdy nie ustaje, nikomu nie zawadza i z każdym momentem zbliża się o cały krok do wyższego stopnia doskonałości”4.
Już nic — prócz przesądów — nie stoi na przeszkodzie, aby 'Wynędzniała Polska wreszcie na tę prostą wkroczyła drogę, którą wskazują jej przemyślne narody. W miejskiej młodzieży największa nadzieja. Ona to, byle została należycie oświecona, „za jedno pokolenie zmieni postać fizyczną i moralną narodu”. Potrzeba tylko dzielnej energii, potrzeba nieco pracy i kosztu na odgrzebanie niewyczerpanych źródeł naszej ziemią „Zatem zniknie na zawsze niedostatek, zakwitną wioski, powstaną miasta, a naród wzbije się na nowo do tej powagi, jaką się szczycili jego przodkowie i do jakiej wzywają go wrodzone przymioty”46.
41 W. Surowiccki, Mojt Itkcjtl*. 342-343.
44 W. Surowiecki, O upadku prztmysłu, l. 140-141. 41 Ibidem, *.53.
W 46 lW4«n,«.^7,220.
Rok tysiąc osiemset dziesiąty. Ostatni to już był prawie moment dla wydania takiego manifestu. Ostatni moment dla tak żarliwej, niewinnej, żadnym zwątpieniem nie zmąconej wiary w cywilizatorską i przeobrażającą moralnie misję sterowanego kapitalizmu avant la lettre i takiejże wiary w duchową wspólnotę europejskich narodów zjednoczonych przez geniusz Napoleona, który Surowieckiemu zdai się nie bogiem wojny, lecz zwiastunem wiecznego pokoju.
Cechą charakterystyczną wielu oświeceniowych konstrukcji „postępu” zdaje się ów szczególny splot mądrej i dojrzalej aksjologii z naiwnie prostolinijną filozofią dziejów, zobowiązanych przez prawo natury do progresywnej realizacji racjonalnych idei. Oba te składniki łatwo wyróżnić w tekście Surowieckiego, wielkiego epigona, który z przesłanek myśli Oświecenia wysnuł u schyłku tej epoki najbardziej dalekowzroczny i najpromienniej optymistyczny program ucywilizowania Polski. Inna rzecz, iż jego wezwanie ledwie zostało dosłyszane przez rodaków zajętych o wiele bardzie) cisnącymi ich problemami wojny i polityki.
Rychło legła w gruzach napoleońska Europa. Spośród licznych następstw tego faktu jedno, mające doniosłe znaczenie dla myśli ekonomicznej, bywa czasem przeoczane. Chodzi o ponowne odkrycie Anglii. Wyspa, która po latach wojen i blokady ukazała się oczom podróżników z kontynentu, różniła się wielce od tej, jaką pamiętano. Przemysł fabryczny poczynił ogromne postępy, a ich widzialne rezultaty budziły w obserwatorach jednocześnie podziw i grozę. Najbogatszy i najbardziej przemyślny naród, pierwszy, który naukę i wynalazczość zaprzągł do codziennej służby, odsłaniał zarazem swoje straszne skupiska nędzy i poniżenia. Wprawdzie Europa z dawien dawna przywykła do swoich periodycznych głodów i przaśnej biedy, a żebraczy łachman nikogo nie wzruszał, niemniej ponury proletariat brytyjskich miast był czymś zgoła innym, bo fenomenem nowego wspaniałego świata zwiastowanego przez proroków industrii. Rósł razem z nim. Było to jakby rozdarciem zasłony przyszłości. Jak w roku 1755 trzęsienie ziemi, które zniszczyło Lizbonę, zasiało w umysłach filozofów zwątpienie w celowy ład natury, jak w 1793 krwawy terror w imię ludzkości, równości i postępu zmroczył wiarę w szczytne hasła politycznej i społecznej rewolucji, tak slumsy Manchesteru i Leeds podważyły bezwarunkowe zaufanie do nowej cywilizacji.
Mało tego. Kryzys handlowy, jaki ogarnął Europę Zachodnią 95