tzw. pryszczaci, epigortskim zjawiskiem była tak samo — niestety, przyjaciele! —* nasza tzw. krakowska szkoła krytyków.)
Pisarzy, którzy znajdują się w stadium literackiej młodości, traktuje się w kategoriach ruchu literackiego: dzieli się ich na grupy, „zjawiska”, łączy się ich w związki według podobieństw, programów, pochodzenia etc. Pisarzy w stadium dojrzałości traktuje się indywidualnie. Wobec pokolenia odchodzącego w stan dojrzałości krytyka ma obowią-izek wspomożenia ich w owym rzeźbieniu indywidualności: pisarstwo Andrzejewskiego, Brandysa, Rudnickiego przestaje być ważne z punktu widzenia literackiej taktyki i literackiego ruchu. Należy każdego z tych pisarzy zobaczyć na planie epoki, która go wydała: czekają więc oni na swe portrety, na oceny i charakterystyki syntetyczne.
Jaki ma obowiązek krytyka wobec ruchu literackiego, który narasta, zapełnia się nowymi nazwiskami i nowymi tytułami? Przede wszystkim trzeba go dojrzeć. Trzeba pogodzić się z faktem, że debiuty młodych prozaików, poetów i krytyków nąuszą .stać się głoyrną treścią literackiego, żyda. Trzeba przełamać sztywną' 'hierarchię literatką, która konserwuje wciąż układ sprzed lat piętnastu. Skutkiem tego ruch młodzieży literackiej został skanalizowany we „Współczesności” oraz w kilku prowincjonalnych pismach, w prasie „tradycyjnej” zaś nie znajduje odbicia.
^ Nie znajduje - jgdbkda^-^pizede^-wszystkim.^ w-Jy^Ktyce. Książki młodych pisarzy są po prostu pomijane milczeniem albo też kwitowane zdawkowymi notatkami. Trzeba się zgodzić z tym, że stanowią one dla nas problem pierwszej wagi, niezależnie od tego, czy się nam podobają, czy nie. Pisarzy początkujących nie można traktować w kategoriach indywidualnych — absolutnych: grafoman, talent, geniusz. Ani Leja nie jest grafomanką, jak twierdzi Błoński, ani Harasymowicz geniuszem, jak chce Kwiatkowski. Kim jest pierwsza i kim jest drugi, okaże się za dwadzieśda lat. Na razie wszyscy d autorzy wierszy i nowel mniej lub bardziej naiwnych, niezdarnych, pretensjonalnych, krzykli-i wych, naśladowniczych lub buntarskich, stanowią rękrucką t magę literatury, którą trzeba umundurować, wymusztro-i wać 1 wyprowadzić na defiladę.
Krótko mówiąc, pisarzom, którzy wstępują teraz ogromną falą w stadium pierwszej młodości literackiej, krytyka winna jest najżywsze zainteresowanie. Tylko oni — jak tego dowodzi „Współczesność”, stanowiąca właśnie ów wyjątek, o którym wspomniałem na początku — naprawdę żywo zajmują się literaturą, gdyż w niej rozstrzyga się ich los. Nie obchodzi ona tych, którzy okres swej młodości właśnie zakończyli, gdyż los ich został już rozstrzygnięty. Jeśli chcemy zaznać ruchu i żaru, musimy zaczerpnąć go od najmłodszych, od tych, co dają znać o sobie kogucimi dyszkantami.
„Styl a człowiek znaczy u mnie więcej niż u kogokolwiek bądź” — pisze Norwid w liście do Władysława Bentkowskiego — „jak w 1848 piszę kończąc pieśń: «Głuchnę...» — to w roku 1850 głuchnę jak w tych czasach, z czego właśnie się leczę -— a już i ślepiem raz, i głos traciłem także”.
Cała kampania u nas przeszła przeciwko utożsamieniu stylu z człowiekiem, twórczości z życiem twórcy, kampania, której celem była kreacja artysty-instytucji, wyprowadzenie pisarza z kręgu własnego „ja”, z owej mitycznej „wieży z kości słoniowej”. Szło w tej kampanii o podporządkowa-. nie twórczości prawom ogólniejszym niż te, które tworzą { biografię indywidualną, i nakazom nadrzędnym w sto-! sunku do tych, które dyktuje twórcy własna jego natura.' Kierowała się owa kampania przeciw postromantycznej doktrynie) literackiej i indywidualistycznej ideologii społecznej, rozgrywała się na planie twórczości i na planie teorii, i na planie organizacyjnym nawet. Dogmat jej był prosty: dwggczofó^nip jest realizacjąwę^ętrznęj. prawdy -artysty, lecz' zbliżeniem się -do prawdy obiektywnej. Tak pojęta twórczość- jest skażona gi*zechem pierworodnym: rzeczywistość ją zawsze przerasta i zawsze wyprzedza. Stąd autorytet krytyki i teorii w ogóle — autorytet ten zdejmuje część ciężaru z barków artysty, dlatego tak chętnie się jej poddaje. I dlatego nie trzeba zbytnio zachęcać pisarzy do ucieczki od siebie — uczynią to zawsze z ulgą olbrzymią, „...alem ja, brednio moja, zgryzł cię
159