Położyłam się na łóżku z plasterkami ogórka na powiekach. Aaaach. Niech spłynie ze mnie całe napięde Mamę szanse. Do mojego pokoju wparowała Ubb> śpiewając; „Sekstiąba, sekstiąba, jestem sekstiąba!". zbyt odpowiednia piosenka dla czteroletniej dziewczynki Udało mi się wypchnąć ją z pokoju i schować w s> szomi - bardzo lubi tam siedzieć. Vati na podjeździeny swój cyrkowy samochodzik. Spytałam, czy zakłada mc-skę, kiedy nim jeździ. Właściwie spytałam, czy w ogóle kiedykolwiek ją zdejmuje, ale jak grochem o ścianę Otworzyłam okno i zawołałam do niego:
- Vati, moja siostrzyczko już nie śpiewa „Aoa, koki bo' ani .Był sobie paździoch, był sobie ciul". Wiesz, co tera śpiewa?
Był za bardzo zajęty polerowarfiem cyrkowego samochodziku, żeby zwrócić na mnie uwagę. Prawdę mówiąc nie zwróciłby na mnie uwagi, nawet gdybym wyjechofc do Krainy Kangurów, a do mojego pokoju wprowadziły gruby Eskimos o imieniu Carl. Nie wiem, po co ludzie mają dzieci, skoro i tak najczęściej traktują je jak powietrze. Nie bacząc na nic, dalej nadawałam jak radio;
- Skoro pytasz, to d powiem, co śpiewa. „Sekstłąbc, sekstiąba, jestem sekstiąba".
Roześmioł się tylko.
- Ciekawe, czy będziesz się śmiał, kiedy zostanie dziecięcą prostytutką.
Kiedy odwróciłam się od okna, w moim łóżku znów-leżała Libby ze swoją Heidi.
- Ceść, Gingy, podtaj mi.
Próbowałam jej wytłumaczyć, że jestem zajęta i że muszę się wyszykować przed wyjśdem, ale walnęło mnie Borbie nurkiem.
Dobrze chociaż, że udało mi się nie wpuścić Angusa. Lib-by uważa, że to bardzo zabawne, bo Angus wie, gdzie jesteśmy i dągle wkładki łapę pod drzwi, próbując je otworzyć.
Może raczej zostanie za drzwiami. Nie życzę sobie część nietoperza na moich imprezowych ciuchach.
Nic dziwnego, że małe dzieci są nienormalne. Heidi, która nadal mieszka na górze ze swoim świrniętym dziadkiem, wyraźnie odbiła szajba, bo już no samym początku jest napisane: „Heidi z radością ułożyło się na posłaniu ze słomy*.
Boże kochany.
laki jeden chłopak o imieniu Peter jest zazdrosny o nową przyjaciółkę Heidi (jakąś kre-tynkę na wózku inwalidzkim). Zrzuca więc jej wózek z góry, podczas gdy kretynka siedzi w domu, jedząc ser.
(Muszę zapamiętać, żeby NIGDY nie jechać do Szwaj-cadandii).
Och, wszystko kończy się szczęśliwie, bo kretyn ko, nie mając już wózka, w końcu uczy się
chodzić.
Tak więc, podsumowując, morał płynący z tej książki jest następujący: kiedy tylko masz okazję, zrzucaj z góry wózki inwalidzkie. Koniec.
Wspaniała rada.
Czas iść. Wyglądam całkiem odlotowo i trochę tajemniczo w swoim przebraniu wilkołaka W końcu zrezygnowałam z czarnej szminki, bo przypominałam nieco tych żałosnych Gotów, którzy latem