dala od strażników nowego porządku moralnego, może jeszcze bytować nie niepokojony całymi dziesiątkami lat.
Ale stara wiara nie schodzi nigdy ze świata bez śladu, nie wszystka umiera. Wierze starorzymskiej dane było przetrwać pod trzema charakterystycznymi postaciami. Unieszkodliwiona już i wyzuta z jakiegokolwiek ładunku ideologicznego, zaczyna budzić żywy antykwaryczny sentyment. Relikty materialne wygasłej religii przeżywają renesans, ale tylko muzealny, kolekcjonerski i estetyczny. Zaczyna się proces mumi-fikacji tego, co jeszcze uniknęło zupełnego rozkładu. Minione wierzenia wywołują teraz łezkę, atawistyczną dumę oraz romantyczną, a nie zobowiązującą do aposlazji solidarność uczuciową. To postawa właściwa górnym warstwom społeczeństwa. Doły natomiast z niezrozumiałych dla nich, a ciągle namacalnych pod pyłem zapomnienia resztek dawnej świetności obalonych bogów robią sobie coś w rodzaju zabobonu czy „hokus pokus”. Dawne bóstwa przeradzają się w strachy, dawne modlitwy w przebrzmiałym już języku liturgicznym — w formuły magiczne czy nic nie znaczące zwroty językowe, dawne obrzędy — w praktyki czarnoksięskie.
Coś z tej aury niezdrowej ciekawości u-trwalił Dymitr Mereżkowski na kartach trzeciej części swej trylogii Zmartwychwstanie bogów, we wstępie do której pisze o wykopaniu posągu Wenus przez ludzi Renesansu.
Ostatn n azylem szczątków pokonanej religii jest religia nowa. Ona to wypróbowanymi homeopatycznymi dawkami zwalcza podobne podobnym, nawiązując do dawnych szczegółów kultowych. Neutralizuje dawne sanktuaria, wznosząc na ich miejscu własne. Ocala w ten sposób powiew emanujący z miejsc uświęconych od wieków przez tradycję. Za przykład może posłużyć chociażby kościół Santa Maria sopra Miner-wa tuż koło rzymskiego Panteonu czy też kościół Santa Maria in Araceli na Kapitolu; w Ameryce Łacińskiej kościół San Domingo na fundamentach Świątyni Słońca w Cusco, a u nas — klasztor benedyktynów na szczycie Łysej Góry w paśmie świętokrzyskim. Nieświadomie przyj nowano też wiele rysów starej religijności, jeżeli tylko nie pozostawały one w rażącej sprzeczności z nową ideologią i dogmatyką.
Obserwując w perspektywicznym skrócie koniec religii starorzymskiej w jej nierównej walce z młodym i prężnym chrześcijaństwem można by się pomylić i opis szczegółowy wziąć za paradygmatyczne przedstawienie prawidłowości wymierania religii w ogóle. Tradycyjna religia ziemi italskiej swoim kil-kuwiekowym konaniem służy religioznawcy za pouczający i klarowny przykład, jak kończyć muszą swój żywot religie likwidowane nie orężem najeźdźcy, nie gwałtem i napaścią, ale zaatakowane od wewnątrz przez inną wiarę, wyrosłą w łonie tego samego społeczeństwa jako protest na pewną egzystencjalną sytuację, na pewien zasiany styl
181