Będą temu, kto by starą Ojców swoich wzgardził wiarą!
A Mieszko I w Królu-Duchu zachowa w pamięci palącą skazę zdrady, apostazji i równie nękające poczucie zerwania więzi z jakąś wielką i dostojną tradycją religijną.
Stąd dla wielu pisarzy romantycznych pogańska Słowiańszczyzna będzie nie tyle terenem mozolnej rekonstrukcji (jak np. dla ziewończyków), lecz obcowaniem z sacrum, wdzieraniem się w przeszłość ani pokorną, ani łatwą, bo napiętnowaną przez tragizm zagłady i zdradzone zaufanie. Czuli się wszak potomkami ludzi, którzy zdradzili dawnych bogów.
Dlatego między innymi tak mało jest w ich 38 poetyckich rekonstrukcjach słowiańskiej dawności sielskiej nuty wesela i obrazków radosnej prostoty, w którą, za Herderem, chętnie kiedyś wierzono. Może jeden Bohdan Zaleski umiał jeszcze w ten sposób widzieć szczęśliwych pogan. Ale przecież nie Słowacki, nie Berwiński, nie Zmorski, najwybitniejsi poetyccy kreatorzy dawnej Słowiańszczyzny. To Berwa, jak kameralnie zwali romantycy Ryszarda Berwińskiego, i Słowacki w Lilii Wenedzie odsłaniali ów „prawdziwy” świat słowiański, czyli mroczny, poetyczny, nie obłaskawiony i pełen nierozwikłanych tajemnic.
A więc walka kultur, zdrada bogów, szok świadomości i kompleks winy, a więc wielkie zaburzenie i dramat dziejowy — oto romantyczne próby odczytania zagadki przeszłości pojmowanej jako wstrząs i kataklizm.
Wszakże nie byl to kataklizm jedyny i nie tylko w jego obrębie zamykała się ponura tajemnica słowian-
ska. Romantycy podejrzewali także istnienie innej, która fascynowała nie byle jakie umysły i puszczała w ruch najpierwsze pióra. To najazd, podbój dokonany przez ludy wojownicze, zdobywcze, które ujarzmiły nadwiślańskich Słowian. Taka odpowiedź nasuwała się romantykom nie tylko dlatego, że zdawała się wiele wyjaśniać i że pozwalała uporać się z mitem idealnej Słowiańszczyzny, nadal zakorzenionym w świadomości, a niezupełne znajdującym potwierdzenie w historycznych dziejach Polski. Dzięki podbojowi nie trzeba było radykalnie rewidować Herderowskiej charakterystyki Słowian, wszelkie odstępstwo od tej nonny przypisując właśnie skutkom podboju.
Sam zaś podbój przestał być w romantyzmie odczuwany jako zjawisko wstydliwe, degradujące, które należy skrzętnie ukryć. Miał bowiem swoją barwną dramaturgię i niewątpliwą efektowność.
Oczywiście nie każdy podbój był jednakowo „dobry”. Zależy pad kopytami czyich koni paść miała dawna słowiańska wolność. U romantyków wielkiej sławy zażywali najeźdźcy z Północy, współplemiennicy Wilhelma Zdobywcy, śmiałe i poetyczne „dzieci lodów” — Normanowie.
Fascynacja Północą, zachwyt dla pierwotnej siły, energii, nawet geniuszu ludów Skandynawii, niejednokrotnie przeciwstawianych prymitywnej barbarii azjatyckiej, byt dostatecznie wielki, aby taki podbój właściwie nobilitował. Skoro Normanowie ujarzmili szmat zachodniej Europy i Wyspy Brytyjskie, dając początek nowożytnej Anglii, czemu nie przypisać się do tej nor-mandzkiej epopei, w synach Północy widząc założycieli państwa lechickiego? Tym tropem poszedł Karol Szajnocha, znakomity pisarz i śmiały w pomysłach historyk,