290 LOSY PASIERBÓW
gotowie i w godzinę później ranny się ocknął w szpitalu w La Placie.
Ale stan jego był bardzo groźny. Miał przebitą nożem wątrobę, dwie poważne rany na głowie i ogólne osłabienie, spowodowane upływem krwi. Przez szereg dni nie zdawał sobie sprawy co się z nim właściwie dzieje i gdzie się znajduje.
Dopiero na Trzy Króle po południu patrząc przed siebie, zaczął się przekonywać, że postać kobiety z różańcem w ręku, którą przed chwilą uważał za posąg świętej, jest zakonnicą-sani-tariuszką, że urojony lament dewotki z boku jest jękiem chorego chłopa i że nie w kościele się znajduje, jak mu się dotychczas zdawało, ale w sali szpitalnej.
— Como se siente Lucas? — szepnęła doń zakonnica z różańcem.
Słowa te przypomniały mu że jest na obczyźnie. Zaczął przerzucać się myślą z miejsca do miejsca, od jednego przeżycia do drugiego, aż doszedł do chwili składania mu życzeń przez „druha” w Ensenadzie.
— Szatan w ludzkim ciele! — jęknął w duchu. — Judasz Iskariota! Jakżeż to ja dałem się nabrać? No, a gdzież ona? Gdzie babulka moja? Gdzież ona z dziećmi? Może ona tam wcale nie mieszka? Może i ją gdzieś zakatrupili? Matko Najświętsza!...
— Jesteś chrześcijaninem, synu? — badała sanitariuszka.
Zygmunt kiwnął głową potakująco.
— Chcesz spowiedzi?
Nie rozumiał słów i nie miał sił by mówić. Potrząsnął głową i przymknął oczy, wracając do bolesnych wspomnień. Błąkał się w nich aż znowu stracił przytomność. Powrócił do niej dopiero nazajutrz rano. Zbierając myśli, poznał w pobliżu tę samą zakonnicę w białym kitlu. Niebawem podeszła do niego i widząc że jest przytomny, rzekła doń uśmiechając się:
— Dziś ci lepiej?
— Tak — odrzekł. Miał już siły do mówienia. — Gdzie ja jestem?
— W Policlinico w La Plata. Chcesz spowiedzi?
— Może później. Wpierw chcę pomówić z przyjaciółmi. Czy siostra może wezwać do mnie prezesa Towarzystwa Polskiego w Berisso?
— Toś ty stamtąd?
— Tak, z Berisso. Bądź siostra łaskawa. Nń-poles 4222.
— Dobrze, ale dopiero po południu. Teraz mi nie wolno się oddalać.
Sądził, że chce go się pozbyć tymi słowami, ale samarytanka uczyniła zadość jego prośbie. Po skończonym dyżurze w sali pojechała do Berisso i wróciwszy koło piątej oznajmiła mu, że prezesa nie znalazła w domu, ale pozostawiła u domowników kartkę dla niego.
Już po siódmej było gdy weszli do sali poznani przezeń w drodze z Buenos Aires dobrodzieje. Podali sanitariuszce kartkę i zamieniwszy z nią parę słów ruszyli do pacjenta.
— Pan jest Łukasz Wożyk? — spytał Twardowski.
— Łukasz Wożyk! — zdziwił się. — Nic znam takiego.
— To znaczy, że pan na cudze łóżko się wgramolił — rzekł Wygnaniec. — A to co? — podał wyjętą z wezgłowia imienną tablicę chorego.
— Nie widziałem tego i nie wiem co to znaczy. Czyż panowie mnie nie poznają? Jaż na Sylwestra wieczorem jechałem z wami z Buj-nesu.