283 LOSY PASIERBÓW
— Ty widziałeś drania! — złościł się. — Mó-wiłemżesz nie baw się. Już moglibyśmy iść.
— A czy to on koniecznie wam potrzebny?
— Az kim chatę zostawię? Ni zamykać, ni zostawić otwartą.
— A co tu u was jest do kradzieży? Zostawić otwartą.
— Kraść nie ma czego, ale może jakiś żulik wleźć i nawalić w izbie na zbytki. Ty nie znasz czarnoty?
Poczekali jeszcze parę minut bez skutku i odeszli. Wzięli na Sesenta tramwaj, zajechali nim do Swiftu, tam zeszli, przeprawili się dyżurną łodzią na przeciwległą stronę kanału i minąwszy pasmo budynków portowych, zanurzyli się w centrum Ensenady.
Zygmunt nie przypuszczał nawet, że to drugie prawie tak duże jak Berisso miasto. Domy, gdzie szli, były prawie wszystkie murowane, ulice miały bruki i solidne trotuary.
Nastrój wszędzie był jednaki. Już północ się zbliżała, a nikt jeszcze nie szedł na spoczynek. Zewsząd szedł hałas rozbawionych dzieciaków, śpiewy dorosłych, i trzaskanie petard. Bary oblężone były przez klientów.
Przecinali miasto na północny zachód, skręcając co pewien czas z jednej ulicy w drugą, przechodząc koło wyszynków, przewodnik spoglądał na Zygmunta znacząco, chcąc go przynaglić do obiecanego poczęstunku, ale ten odkładał to na później, pragnął jak najprędzej zajść do domu. Ale w końcu nie wytrzymał i rzekł otwarcie:
— Wypijemy po jednemu, bo mi w gardle zaschło. Tyś mi obiecał.
— Ja bratku słowa nie łamię, wypijmy. Ja tylko wyglądałem odpowiedniej do naszej odzieży knajpy, w tym między ludzi nie wypada.
— Wypada, czemu nie wypada. Jak kto ubrany, tak i dobrze.
— Dos czopes! — krzyknął Zygmunt do kelnera.
Lokaj wskazał w kącie knajpy wolne miejsce i podał żądany napój.
Było to już na krańcu miasta. Za tą ulicą widniały już tylko lepianki mizerne z ogródkami, a dalej las wierzbowy ciemniał.
— Daleko jeszcze? — spytał Zygmunt spoglądając na wiszący w lokalu zegarek.
— Już blisko. Na powitanie roku będziesz u swej baby.
— Toż nie cała pół godzina tylko brakuje.
— Jak pójdziem na przełaj przez ogrody — za 15 minut zajdziemy. Mówię ci nie gorączkuj się. Powiedz, jak ci Ensenada się podoba?
— Wygląda przyzwoiciej od Berisso.
— O wiele przyzwoiciej. Tu jest bardzo ładny kościół i księża są zakonne. Szynkarze są mniej bezczelni, dają każdemu roboczemu na kredyt i pełniej — jak to sam widzisz — nalewają. I dziewek też miłosnych więcej niż w Berisso. Tam tylko jedno kilombo, a tu pięć oficjalnych tylko, a ileż mniejszych! I dziewczyny przeważnie młode, dopiero co z „Jewropy” przyjechawszy. Inny porządek, inna kultura. My tu już od dawna szukamy sobie kwatery. — Ot — może jeszcze w bliskim sąsiedztwie ze sobą będziemy żyli.
— Zobaczycie wy nas jak swoje ucho — pomyślał Zygmunt. Zamówił drugą kolejkę i po wypiciu duszkiem swego kufla poprosił o rachunek.
— Teraz jeszcze ode mnie po dwa czopy — rzekł przewodnik. — Po święcie otrzymam swój zarobek, to ci oddam.
— Dziękuję, ja już nie chę. — Zamówił dla