zakreślającym—jak do tej pory nie przekroczo- | ny — horyzont szczerości i mądrości w spojrzeniu na własną „chorobę komunistyczną”.
Co zatem zostało z Kalendarza...! Co najmniej trzy rzeczy: humor, „klucz do polskości” i „wyznanie obcości”. Humor tak wielobarwny i wielogatunkowy, że urastający do rangi osobnej wartości stylowej; a zarazem „humor-chwyt” pozwalający na zachowanie pozycji „z zewnątrz ”, W gruncie rzeczy Konwicki wyplątał się ze swojej przeszłości nie spowiedzią, lecz ironią i komizmem, którymi ośmieszył i pomniejszył zarówno siebie, jak i wszelkich ewentualnych spowiedników. Równie wartościowe, aktualne do dziś pozostają eseistyczne rozważania Konwickiego na temat naszego charakteru narodowego. Bo to właśnie w Kalendarzu... nadał autor niemal definicyjną postać wszystkim swoim diagnozom, które w postaci bardziej zaszyfrowanej przekazywał w powieściach i filmach: nazwał tedy Konwicki „polską niedojrzałość” (s. 91), która objawia się w skorym i popędliwym udowadnianiu męskości, w czynach heroicznych, za które płacimy zawsze najwyższą cenę; opisał Polskę jako „kraj parodys-tów” (s. 185), gdzie wszelka działalność nosi jakieś piętno ośmieszającego naśladownictwa, gdzie „wolność i niewola, patriotyzm i służalczość, rządzenie i anarchia, uniesienie i rozpacz”
(s. 185) — wysublimowane i powykrzywiane
w parodystycznych gestach — zatraciły swoje znaczenia, oderwały się od wartości i poczęły funkcjonować jako samodzielne znaki; odmalował społeczeństwo, które cierpiąc przez stulecia ponad własną miarę, ponad stan, za wszelką cenę usiłowało dorosnąć do patosu krzywd, aż wreszcie przekroczyło „ledwo widoczną granicę między tragicznością i śmiesznością” (s. 91).
1 wreszcie — obcość. W żadnej ze swych poprzednich książek nie powiedział tak wyraźnie Konwicki tego, co wyłuszczył w Kalendarzu...: „Zawsze czułem się tutaj, w nowej ojczyźnie — Warszawie — jakoś trochę cudzoziemcem. Czułem się cudzoziemcem w zakresie myśli, upodobań, miar estetycznych i duchowych sympatii” (s. 172). Ten status cudzoziemca tranzytowego, pojęty metaforycznie, niesie przecież w sobie spore następstwa: w zakresie poznawczym oznacza wieczne zdumienie („dziwiło mnie wiele różnych objawów artystycznych, zdumiewała mnie też ogólna reakcja na te objawy”, s. 172); jako postawa wobec środowiska oznacza osobność („nauczyłem się chodzić po swojemu w zgiełku warszawskim”); wreszcie jako nastawienie do efektów własnej pracy obcość to niezaangażowa-nie („Będąc przejazdem [...], niczego — zauważcie — od was nie wymagam i nie przedkładam żadnych żądań”, s. 173; „Nic nie rozumiem, w niczym nie uczestniczę, do niczego nie dążę”, s. 254).
— 129 —