M BUNT W TREBLINCE
Na pryczy Alfred szeptem mi tłumaczył, abym nie próbował uciekać sam. Powiedział:
— My i tak spalimy tę fabrykę śmierci, jak nie będzie innej rady, to nawei razem z nami. Nieważne, czy pozostaniemy potem przy życiu. Wyczekujemy tylko odpowiedniego momentu.
Konspiracja była słowem nieznanym w obozie. Tutaj nie trzeba było mówić o konspiracji. Tlitaj każdy z więźniów był „wielkim” konspiratorem. Posiadanie kawałka kiełbasy było konspiracją. Za złapanie więźnia z kawałkiem kiełbasy Mitte czy esesman „Frankenstein” rozstrzeliwali. Głód, jaki panował w ciągu ostatniego pół roku, i świadomość, że jutro może nie będzie się żyła sprawiała, że więźniowie żyli tylko chwilą obecną. Narażając się na kulę w leb, kupowali po nocach od wachmanów, którzy nas pilnowali w obozie, paczki żywnościowe, płacąc im dolarami i złotem. Cały ten handel odbywał się przez dwa okna latryny, które się znajdowały pomiędzy dwiema salami pierwszego baraku. Chodziło o to, aby w razie wpadki Niemcy nie karali znajdujących sic w sali więźniów. Żeby nic myśleli, że handlują ci, co leżą na pryczach z dwóch stron przy oknach. Aby kupić paczkę, więzień wysuwał rękę z latryny przez okno. Dawał w ten sposób pieniądze wachmanowi, który stał na zewnątrz Esesmani, chcąc wykryć nocny szmugiel, stawali pojedynczo pod oknem. Mamrotali, naśladując Ukraińców:—Paczka, paczka. Z chwilą, kiedy w oknie pokazywała się ręka z pieniędzmi, esesman ranił ją nożem. Na rannym apelu Niemcy sprawdzali, kto z nas jest ranny w rękę i w ten sposób znajdowali handlującego więźnia. Rozstrzeliwali go potem w lazarecie. Paradoksalny był fakt, że Ukraińcy, którzy nas pilnowali, nie mieli prawa do nas strzelać ani nas bić bez rozkazu Niemców. Celem tego ograniczenia było zapobieżenie wymuszania biciem pieniędzy od więźniów. Niemcy wiedzieli, żc my, sortując ubrania po zamordowanych, znajdujemy walutę i zaszyte skarby. Esesmani nie chcieli, aby to się dostało w ręce Ukraińców. Chcieli to wszystko wysłać do Niemiec. Pilnujący nas Ukrainiec wiedział z kolei, że dopóki my jesteśmy, on będzie miał dochody na picie i hulanki w pobliskich wsiach. Ukraińcom co prawda nie groziło rozstrzelanie, gdy ich łapano na handlu, tak jak nam, ale też byli srogo karani. Na ogół karą były ćwiczenia kamę. Mimo to narażali się, bo dostawali od nas za paczki ogromne sumy. I tak, noc w noc, przez ukraińskie ręce dosta* wały się do obozu paczki żywnościowe. W czasie epidemii tyfusu zamawialiśmy nawet pomarańcze i cytryny dla chorych. Wszystko, co było nam potrzebne, można było zamówić za duże pieniądze. Pomimo licznych ofiar handel z wach-manami trwał przez cały czas.
LAZARET
rys. Samuel Willenberg