kiwaniem obserwowali dziecko czołgające się w kierunku ogniska, a potem, kiedy już włożyło chudą rączkę w ogień, wybuchali głośnym i wesołym śmiechem. Były to nieliczne wypadki, kiedy dawała o sobie znać miłość rodzicielska: matka promieniejąc zadowoleniem, że jej potomek sprawił wszystkim tyle uciechy, czule odciągała go od ognia.
Doskonałej okazji do śmiechu nastręczał również czyjś upadek^ zwłaszcza jeżeli przewrócił się człowiek stary czy słaby, albo ślepy jak Logwara, chociaż nigdy nie widziałem, żeby jeden Ik umyślnie podstawił nogę drugiemu.
W każdym razie, jeśli chodzi o dorosłych, to poprzestawali na zabawie, jaką dawał im naturalny rozwój wypadków — mieli pewno na względzie oszczędność energii. Dzieci jednak były znacznie ruchliwsze i z zapałem organizowały sobie rozrywki. Późnym popołudniem, gdy wróciły już ze swych tajemniczych wypraw (ciągle jeszcze nie odkryłem, co robią przez cały dzień), bawiły się w pobliżu wiosek. Miały swoje konwencjonalne gry, jak budowanie domów i robienie babek z piasku, ale domy budowały szybko i niedbale, nie poświęcając im wiele uwagi, gdy tymczasem babki i paszteciki z piasku wyrabiały starannie i pracowicie: miniaturowe koła młyńskie mełły ziemię na „mąkę”, a wybrane kamyki albo paski kory wyobrażały kawałki mięsa. W obu zabawach brali udział chłopcy i dziewczęta. Kiedy jednak nadchodziła najprzyjemniejsza chwila, to znaczy burzenie tego, co zbudowali inni, cierpiały na tym tylko domy; ngag, czyli żywność, była świętością nawet podczas zabawy, a babki z gliny, mąka z piasku i mięso z kory zostawały przy ! właścicielu, który udawał, że szybko je zjada, ale nawet jeżeli nie zostały zjedzone, nikt ich nie ruszał i dzieci mijając je oblizywały się z apetytem.
Najlepszą zabawę w tym czasie stanowiło naigrawanie się z biednej małej Edapy. Właściwie wcale nie była taka mała — w gruncie rzeczy miała już prawie trzynaście lat i powinna należeć do świata dorosłych — ale Edapa była trochę nienormalna, albo przeciwnie, można powiedzieć, że była jedyną normalną osobą wśród Ików, zależy to tylko od i punktu widzenia. Edapa nie niszczyła domków innych dzieci, swój własny budowała z wielkim wysiłkiem i troską, a potem zwijała się w nim w kłębek, chudymi, kościstymi rękami obejmując wzdęty brzuch. Inne dzieci oczywiście tym chętniej wskakiwały na domek Edapy, a bratanek i wnuczka Atuma, Lokwam i Nialecza, bili się o to, które z nich pierwsze ma skoczyć. Lokwam był szczególnie złośliwy i inni zwykle mu ustępowali, jeżeli nie zebrało się ich tylu, żeby móc go pobić. Ale potem, kiedy zapłakanej Edapie udało się już wygrzebać spod ruin swojego domu, Lokwam stawał się łaskawszy i pozwalał innym dzieciom przyłączyć się do zabawy, czyli tańca wokół dziewczynki połączonego z biciem jej po głowie. Edapa była wśród Ików jedną z niewielu istot, których los wzruszał mnie do łez.
Niemal wszystkie gry i zabawy związane były z żywnością, łącznie z polowaniem na młodsze i słabsze dzieci, podczas ktorego posługiwano się niby to procami i dzidami. Budowanie domów stanowiło chyba jedyną zabawę nie mającą nic wspólnego z jedzeniem, i — jak już wspominałem — traktowano ją dość pogardliwie. Czasami mali Ikowie naśladowali grę Dodosów w zagrodę i bydło: budowali małe bomy i napełniali je kamykami, które potem brali do ust (czego dzieci Dodosów nigdy nie robiły), ale których na ogół nie połykały, chyba że były to kamyki bardzo starannie wybrane. Nigdy nie widziałem, żeby któreś z rodziców dawało jeść swojemu dziecku, jeżeli miało ono już ponad trzy lata — wyjątkiem był tu tylko Kauar. W gruncie rzeczy w ogóle nader rzadko widywało się rodziców z dziećmi, chyba że zetknęli się ze sobą przypadkiem. Częściej mogliby spotykać się na swoich polach, ale w tym okresie nikt o pola nie dbał.
Przypuszczałem, że jak to się często zdarza, klucz do życia rodzinnego, które przecież musiało mieć zasadnicze znaczenie dla rozwoju tej dziwnej i z pozoru dość przerażającej społeczności, może tkwić w samej budowie wioski, w rozmieszczeniu poszczególnych zabudowań, w ich geograficznych współzależnościach i tak dalej. Z wierzchołka Me-raniang widziałem wszystkie wioski, oprócz dwóch najniższych, wiosek Lokelei i Giriko, ale na te miałem wńdok ze szczytów innych wzgórz. W ten sposób mogłem narysować całkiem dokładny plan ogrodzeń i zabudowań wewnątrz wiosek oraz ustalić rozmieszczenie chat i spichlerzy, któr? 7 góry wyglądały po prostu jak małe chatki, chociaż w rzeczywistości były to ogromne kosze na palach pokryte strzechami. Ale teraz musiałem się dostać do samego środka wiosek, mimo że oczywiście nikomu obcemu nie wolno było tam wchodzić. Wyraziłem jednak swoje życzenie, za współdziałanie przyrzekłem zapłatę w pieniądzach albo
91