Narodziny i upadek gospodarki rynkowej
pracy. Poza tym ubezpieczenia społeczne pojawiły się na kontynencie zdecydowanie wcześniej niż w Anglii. Tę różnicę łatwo wytłumaczyć politycznymi skłonnościami robotników na kontynencie i stosunkowo wczesnym uzyskaniem przez nich prawa wyborczego. Pod względem ekonomicznym różnicę między obligatoryjnymi a dobrowolnymi metodami ochrony (ustawodawstwo kontra ruch związkowy) można z łatwością przecenić, ale z politycznego punktu widzenia jej konsekwencje okazały się niezwykle istotne. Na kontynencie związki zawodowe były pochodną partii politycznych klasy robotniczej, tymczasem w Anglii to partie polityczne powstawały dzięki związkom zawodowym. Na kontynencie ruch związkowy stał się w mniejszym lub większym stopniu socjalistyczny, natomiast w Anglii nawet polityczny socjalizm pozostał przede wszystkim związkowy. Powszechne prawo wyborcze, które w Anglii pogłębiało jedność narodową, przynosiło niekiedy odwrotne skutki na kontynencie. To tam, a nie w Anglii, spełniły się przewidywania Pitta i Peela, Tbcqueville’a i Macaulaya, w myśl których rządy ludu staną się zagrożeniem dla systemu gospodarczego.
Pod względem ekonomicznym metody ochrony społecznej w Anglii i na kontynencie prowadziły do niemal identycznych rezultatów. Osiągnęły to, co założono: zakłóciły rynek tego czynnika produkcji, który nazwano silą roboczą. Taki rynek mógł prawidłowo funkcjonować tylko wtedy, gdy płace i ceny spadały jednocześnie. W przełożeniu na język codzienności ten postulat oznaczał dla robotnika ogromną niestabilność dochodów, brak odpowiednich standardów pracy, żałosne godzenie się na nieustanne poniewieranie i upokarzanie, całkowite uzależnienie od kaprysów rynku. Mises słusznie zauważył, że gdy robotnicy „nie działali jak związkowcy, lecz ograniczali swoje żądania i zmieniali miejsce zamieszkania oraz zajęcie zgodnie z wymogami rynku pracy, mogli w końcu znaleźć pracę”. To pokazuje charakter ich pozycji w systemie opartym na zasadzie towarowej natury pracy. To nie towar decyduje, gdzie ma zostać sprzedany, do jakich celów się go wykorzysta, jaką cenę osiągnie i w jaki sposób zostanie skonsumowany lub zniszczony. „Nikomu nie przyszło do głowy - pisał ten konsekwentny liberał - że brak plac byłby tu lepszym terminem niż brak zatrudnienia, zatem tym, czego brakuje bezrobotnej osobie, nie jest praca, ale wynagrodzenie". Mises miał słuszność, choć nie powinien był się uważać za autora tego poglądu. Sto pięćdziesiąt lat wcześniej biskup Whately powiedział: „Kiedy człowiek błaga o pracę.
prosi tak naprawdę nie o samą pracę, lecz o zapłatę". Prawdą jest jednak, że w zasadzie „bezrobocie w krajach kapitalistycznych wynika z faktu, że polityka - zarówno rządu, jak i związków zawodowych - dąży do utrzymania poziomu plac, który jest niezgodny z istniejącą wydajnością pracy”. Jaka bowiem może być przyczyna bezrobocia, pytał Mises, jeżeli nie to, że robotnicy „nie chcą pracować za place, które mogą otrzymać na rynku pracy za określone zajęcie, które chcieli i potrafili wykonywać?”. To pokazuje jasno, co tak naprawdę oznacza formułowane przez pracodawców żądanie mobilności siły roboczej i elastyczności płac: oznacza dokładnie to, co wcześniej określiliśmy jako rynek, na którym ludzka praca jest towarem.
Naturalnym celem wszelkiej ochrony społecznej było zniszczenie takiej instytucji i sprawienie, by jej istnienie było niemożliwe. W rzeczy samej rynkowi pracy pozwolono zachować jego główną funkcję wyłącznie pod warunkiem, że płace i warunki pracy, standardy i regulacje będą umożliwiały zachowanie ludzkiego charakteru rzekomego towaru - pracy. Pojawiające się niekiedy twierdzenie, że ustawodawstwo socjalne, fabryczne, ubezpieczenia od bezrobocia i, przede wszystkim, związki zawodowe, nie ingerowały w mobilność siły roboczej i elastyczność płac, oznacza przyznanie, że te instytucje poniosły całkowitą porażkę. Dążyły one bowiem właśnie do ingerencji w prawo podaży i popytu w odniesieniu do ludzkiej pracy: usiłowały wydobyć pracę z orbity rynku.