Zgromadziwszy skromny majątek, wycofał się z interesów, by zająć się filozofią naturalną i elektrycznością, a nim zabrał się do działalności publicznej, przez sześć lat wykorzystywał czas wolny na bezinteresowne badania.
Tak to uzyskujemy dwa wizerunki istoty amerykańskiej osobowości: pobożności i cierpienia Jonathana Edwardsa, obsesyjnie zakłopotanego ludzką deprawacją, oraz praktyczności i użyteczności Benjamina Franklinu, zorientowanego na świat możliwości i zysku. I znów najlepszy opis tego dualizmu odnajdujemy w pismach Van Wycka Brooksa sprzed sześćdziesięciu lat:
Od samego początku odnajdujemy w amerykańskiej umyslowości dwa biegnące obok siebie, lecz rzadko zbiegające się główne nurty - obydwa jednakowo antyspołeczne. Z jednej strony - prąd transcendentalny, wywodzący się z purytańskiej pobożności, znajdujący wyraz w filozofii Jonathana Edwardsa, kontynuowany przez Emersona, owocujący w wyszukanej obojętności czołowych amerykańskich pisarzy i w ostatecznym braku realizmu współczesnej kultury amerykańskiej. Z drugiej zaś strony - prąd groszoróbski, oportunistyczny, mający swe źródła w praktycznych okolicznościach życia purytanów, podniesiony do rangi filozofii przez Franklina, kontynuowany przez amerykańskich humorystów i owocujący w atmosferze naszego współczesnego przedsiębiorczego życia1.
Na czymkolwiek polegałaby irracjonalna tajemnica podstaw purytańskiej teologii, społecznością rządziła racjonalna moralność, w ramach której prawo moralne było zimną i słuszną koniecznością. Sednem purytanizmu, kiedy odrzuci się teologiczną otoczkę, było potężne dążenie do uregulowania codziennych zachowań - nie dlatego, że purytanie byli surowi czy pożądliwi, lecz z tej racji, iż założyli swoją społeczność opierając się na umowie, zgodnie z którą wszyscy jej członkowie żyli we wzajemnym porozumieniu. Ze względu na zewnętrzne niebezpieczeństwa i psychologiczne napięcia związane z życiem w zamkniętym świecie, jednostka troszczyć się musiała nie tylko o swe własne zachowanie, ale również o całą społeczność. Prywatne grzechy zagrażały nie tylko samemu sprawcy, ale całej społeczności: nie przestrzegając wymogów umowy można było ściągnąć gniew boży na wszystkich.
Do przykładnego życia zobowiązywały wszystkich warunki umowy. Jej szczegółowość, a także bezpośredniość życia wiejskiego sprawiały, iż
każdy był świadom grzechów pokusy oraz pokus ciała2. W rezultacie purytanie mieli skłonność do samooskarżania się, a będąc grzesznikami - kwitło bowiem i swobodne życie seksualne, i bukoliczny realizm w sprawach seksu - skłonni byli do kajania się. Rytuał spowiedzi leżał u sedna purytanizmu w Nowej Anglii, a później również na Środkowym Zachodzie w gminach odnowicieli [revivalists], które rozpowszechniały moralne samobiczowanie się - jeśli już nie teologię purytańską - w całym kraju.
W osiedlach zakładanych najpierw w dziczy, a później na preriach pojawiał się problem utrzymania wśród mieszkańców jakiegoś porządku społecznego, zwłaszcza że było wśród nich wielu społecznie nieprzystosowanych i awanturników. Miasteczko składające się z kilkuset rodzin nie było w stanie więzić wszystkich, którzy łamali kodeks, lub wypędzać ich. System kontroli społecznej poprzez plotki lub zawstydzenie, publiczną spowiedź i kajanie się stał się w wielu społecznościach sposobem zapobiegania większym nieporządkom. Wzorzec poważania - pogardy dla lekkomyślności, przyjemnostek, picia-zakorzenił się tak głęboko, że przeżył znacznie sytuację, która go zrodziła. O ile początkowo pracowitość i bogactwo były znakiem, iż należy się do wybranych, o tyle w następnym stuleciu stały się już warunkiem społecznego poważania.
Purytcinizm jako ideologia
System wartości bywa często niespójny i chwiejny. Gdy zostaje skodyfikowany i sformułowany w postaci zbioru dogmatów religijnych, jako umowa czy też ideologia, staje się sposobem mobilizowania społeczności, wzmacniania dyscypliny, egzekwowania kontroli. Niełatwo odpowiedzieć na pytanie z zakresu socjologii panowania, jak to się
95
V. W. Brooks, America’s, s. 10.
Być może najdobitniejszą literacką ilustracją tych pokus jest nowela Hawthorne’a Young Goodman Brown, oniryczna wizja tłumu czarnej mszy w lesie Salem. Miody Goodman Brown opuszcza swą żonę, aby iść do lasu z diabłem (który niesie laskę w kształcie węża = fallus) i zostać wprowadzonym w tajemnice grzechu. Ku swemu zdziwieniu i przerażeniu rozpoznaje wszystkich „zacnych” mieszkańców wioski, radośnie udających się na ceremonię wtajemniczenia, a wśród nich swą młodą żonę, Failh. Ceremonia i muzyka mają charakter liturgiczny, ale treścią jej są kwiaty zła. Do końca nie bardzo wiadomo, czy zdarzyło się to rzeczywiście, czy też było tylko snem, w którym Brown walczył z własnymi grzesznymi popędami. Jednakże życie jego odtąd było pasmem