JAN imieiri! się na tioarzy, chciałby roybuehnąć, ale nagle to tobie coś stłumił
Mówmy na wesoło! Spóźniliście się, panowie z komitetu, nieco z propozycją. Ta docentura jest dla mnie teraz tak mała, malutka, że mógłbym ją postawić na dłoni i... zdmuchnąć... Tę drugą propozycję, jeszcze weselszą, o tych podręcznikach, mógłbym postawić na brzegu stołu i dać jej szczutka* aby wyleciała, ot, tam, w stronę drzwi... (wstaje) Bo na mojej drodze, cna drodze prawdy o kapitanie*, wyrosło miasto o ogromnych domach...
Smidt ścisnął nagle Jana za rękę, co znaczy: «milcz, co mówisz». Jan spojrzał na Szmidta jakby nieprzytomny; wyrywa mu
rękę.
I ten jacht, w którym można odbywać dalekie podróże... a ja ten jacht... te wielkie domy — drapacze nieba... ha, ha, ja to muszę rozbić, zwalić, zburzyć... i i... przejść!... Niech pan to powie swoim przyjaciołom.
PRZEWODNICZĄCY
wstał, przestraszony nagłym wybuchem strasznego niemal w tej chwili Jana.
SZMIDT
[ spokojny, wstał po chwili również, zamyślony; wreszcie się
odzywa
| Hm, hm... (opuści! glovNo, to chodźmy... Ja tego nie [ słyszałem. Wino było dobre... więc poszło mi do głowy I i nic nie słyszałem, (po chwili) Chodźmy, panie, do do-| ktorowej. Do widzenia, chłopcze...
Wychodzą z oszołomionym Przewodniczącym, który skwapliwie [. korzysta ze sposobności, aby wyjść z mieszkania pijanego czy [ też wariata. Jan stoi jeszcze przez chtoilę. Mrok. Jan staną! w oknie. Zachodzi słońce.