Mniej więcej 5 lat temu, kiedy debata publiczna w naszym kraju na temat mniejszości seksualnych była już mocno ożywiona, zrodził się w mojej głowie pomysł, żeby pozbierać prawdziwe historie polskich lesbijek. Pracując w radiu TOK FM, miałam okazję każdego dnia dyskutować ze słuchaczami o wszystkim, co budziło ich (i moje) emocje, począwszy od kolejnego skoku Adama Małysza, przez wydarzenia w sejmie, na homoseksualizmie skończywszy. Właśnie podczas tych radiowych rozmów uświadomiłam sobie w pełni, jaka jest moc stereotypu. Bo czym się mamy posługiwać, jak nie stereotypem, rozmawiając o grupie ludzi, których nie znamy?
Jaki jest stereotyp lesbijki, każdy z grubsza wie, a jeśli nie wie - tym lepiej (moim celem nie jest jego propagowanie). Za to o polskich lesbijkach wiadomo tak mało, że niektórzy nawet sądzą, że ich nie ma (bo, jak głosi stereotyp, rzekoma lesbijka jest kobietą, która nie spotkała na swej drodze właściwego mężczyzny). Hasło „lesbijki nie istnieją” pojawiło się też w tekstach publicystycznych jako prowokacja, podkreślająca ich zdumiewającą niewidzialność w przestrzeni publicznej (do moich ulubionych należy tekst autorstwa Anny Gruszczyńskiej, i drugi - Marzeny Lizurej, oba zamieszczone w książce Homofobia po polsku). Mówiąc w skrócie: lesbijki nie wychodzą z symbolicznej szafy, bo tak jest bezpieczniej, a ci, którzy chcą, żeby pozostały w tym ciasnym (i prywatnym) miejscu, nie mają zamiaru lesbijek dostrzegać, bo właściwie po co. Orientacja seksualna jest sprawą wyłącznie prywatną i jako taka nie powinna być eksponowana - to najbardziej popularny argument zwolenników szafy. Ale, jak słusznie pisała Lizurej: „Nie być widoczną to znaczy nie mieć żadnego znaczenia. Nie mieć żadnego znaczenia to znaczy nie mieć żadnych praw. Nie mieć żadnych praw to znaczy nie istnieć”1. A lesbijki jednak istnieją.
Podobnie jak istnieją heteroseksualni politycy, eksponujący w kampaniach wyborczych swoje żony, swoje dzieci i kulisy życia domowego. Podobnie jak heteroseksualni ulubieńcy kolorowych pism, opowiadający o swoich romansach, ślubach i rozwodach. Jak wszystkie heteroseksualne pary, które idą ulicą, trzymając się za ręce albo całując się. I jak heteroseksualni krewni, pytający na zjazdach rodzinnych przyczajoną/ przyczajonego w szafie lesbijkę/geja: „Kiedy wyjdziesz za mąż/ożenisz się?”
11
Homofobia po polsku, red. Z. Sypniewski, B. Warkocki, Warszawa 2004, s. 230.