Świat potrzebuje hipokryzji
& rozwodzie Nina miała poczuć się lepiej. W końcu oznaczał jedy-rwanie z fikcją, bo żoną - od prawie 30 lat - była tylko na papierze. Mieszkali z mężem osobno, nic ich nie łączyło. Poza córkami, które odwiedzał, kiedy były małe. Wychowała je ze swoją partnerką. Mimo to rozwód, krok na pozór formalny, zamienił jej życie w piekło.
Sześćdziesięcioletnia dziś Nina mówi: „Fikcja i ukrywanie się w szafie wszystkim były na rękę. Teraz córki odwróciły się ode mnie, odcięły od wnuków. Uznały widać, że mama lesbijka, ale mężatka, to coś lepszego od matki lesby-rozwódK[\y
Miasto, w którym mieszkają do dziś bohaterki tej opowieści, znajduje się na południu Polski. Wcale nie jest małe.
Miałam trzydzieści parę lat, gdy przypadkowo spotkany po latach przyjaciel z dzieciństwa powiedział mi: „Ty zawsze lubiłaś dziewczynki, nawet jak bawiliśmy się w doktora, pamiętasz?” Nie pamiętałam. Ale rzeczywiście, gdy graliśmy w dwa ognie, palanta, zośkę, zawsze dawałam wygrywać koleżankom, a chłopców traktowałam jak powietrze. Popisywałam się przed koleżankami, odbierając chłopakom koła od roweru, które toczyli po ulicy. Miałam w strategicznych miejscach przygotowane patyki do prowadzenia koła i, niewinnie stojąc, czekałam na moment, gdy któraś odwróci się w moją stronę. Szybka akcja i już podjeżdżałam do wybranej dziewczynki z prezentem.
W swoim „Diariuszu” zawsze zmieniałam imiona na męskie. Pewnie już wówczas podświadomie wiedziałam, że „to” uważa się za grzeszne, wstydliwe. Bardzo skrzętnie ukrywałam i swoje książki, i „Diariusz", i pamiątki od przyjaciółek. Także gwałtowne bicie serca, rumieńce i falę ciepła, które coraz częściej towarzyszyły widokowi interesującej koleżanki lub nauczycielki.
Największym dramatem nastolatki była niemożliwość podzielenia słę swoim sekretem. Ale że byłam jedynaczką wśród dorosłych ludzi, szybko nauczyłam się chronić własny, intymny świat. Z tego, co się ze mną dzieję, zdałam sobie sprawę już w szkole podstawowej, ale tylko na poziomie fascynacji towarzyskiej. Dopiero przypadkowo odkryta w domu książka van de Velde’a (nie pamiętam niestety jej tytułu1) pokazała mi, kim jestem. I tak się zaczęło polowanie na literaturę. Inny kraj Baldwina byt moją biblią przez cale liceum. Także cztery tomy Collette
0 Klaudynie.
Pamiętam swoje wypracowanie o Innym kraju (na luźny temat „Ostatnio przeczytana książka”). Sądziłam, że nie spadnie na mnie podejrzenie. Myliłam się. Tylko ja miałam potrzebę mówienia o uczuciach do tej samej płci. Dla wychowawczyni i ciała pedagogicznego stało się to okazją do publicznej chłosty. Odbyła się specjalna lekcja wychowawcza, chyba po to, żeby mnie wyprostować i zawstydzić.
Na drugi dzień pierwszy raz w życiu poszłam na wagary, do lasku położonego obok budynku liceum. Przepłakałam wszystkie lekcje, bałam się wrócić do domu. Miałam ochotę uciekać, uciekać jak najdalej. Potem poszłam do spowiedzi i to był jeszcze większy koszmar. Usłyszałam, że będę potępiona i spłonę żywcem w piekle. Zostałam ateistką, mimo późniejszych praktyk religijnych, jak ślub kościelny, chrzest i komunie córek. Najbardziej bałam się, by nikt nie odkrył mojej tajemnicy.
1 zaczęła się gra pozorów.
W liceum śpiewałam w zespole bigbitowym i ogłosiłam wszem i wobec, że kocham Andrzeja. Był dwa razy starszy ode mnie i był kierownikiem klubu. Wtedy nie znałam słów „pedał” czy „ciota”. Kiedy wyznałam miłość Andrzejowi, usłyszałam w odpowiedzi: „Bardzo Cię lubię, Ninko, ale jestem...” (nie zapamiętałam, czy nie usłyszałam wyraźnie słowa). Wykrzyknęłam: „Ty, ty... rowerze!” Powiedział spokojnie: „Pedale. Pedale, dziecino”.
I wtedy odbyłam swoją pierwszą rozmowę o sobie, z tym człowiekiem. Przyjaźnimy się do dziś.
Mój pierwszy kontakt miłosny: obóz młodzieżowy i starsza kobieta. Już nie pamiętam ani jej imienia, ani wyglądu. Pamiętam za to ciepło, radość i czułość, bliskość, potem spojrzenia ponad głowami innych i ukradkowe muśnięcia rąk. Wtedy także dowiedziałam się, że powinnam być bardzo ostrożna, dbać o swoją tajemnicę i nie zwierzać się nikomu. Że muszę się po prostu ukrywać i to starannie. Decyzją normalną, i jedynie słuszną drogą, było małżeństwo, które z jednej strony zapewniało bezpieczeństwo marzeniem^drugiej - spełniało oczekiwania rodziny. Zostałam więc żoną i matką.
Być może licealny zespół bigbitowy sprawił, że Nina kilkanaście lat później wybrała zawód choreografki. Założyła własną grupę przy Domu
31
Chodzi o słynny poradnik holenderskiego lekarza ginekologa i seksuologa Theodora Hendrika van de Velde’a, Małżeństwo doskonałe: studium fizjologii i techniki, wydany po raz pierwszy w 1926 roku (przyp. red.).