Kultury w rodzinnym mieście, gdzie funkcjonowała bardzo dobra sekcja taneczna. I tak to się zaczęło.
Przez lata PRL-u zespół, oprócz codziennej artystycznej pracy, obsługiwał niektóre święta socjalistyczne, takie jak Dzień Hutnika. Był zapraszany do warszawskiej Sali Kongresowej (co przez wiele lat stanowiło nobilitację), wyjeżdżał za granicę. Poza nielicznymi spektaklami okolicznościowymi, praca dawała Ninie swobodę twórczą i osobistą.
- Na którymś z kolei wyjeździe zagranicznym - wspomina - poszliśmy z kolegą z zespołu do takiego kina, gdzie można było obejrzeć interesujące nas filmy. On był gejem, ale o tym się nie rozmawiało. Spędziliśmy tam chyba 4 godziny, to dopiero było przeżycie! W pewnym momencie obejrzałam się do tyłu i zobaczyłam na sali połowę naszej grupy. Oni wszyscy byli heteroseksualni, co nie znaczyło, że dla nich filmy z takimi wątkami były jakąś straszną sensacją. Po prostu przyszli z ciekawości.
Kiedy Nina opowiada o swoich tancerzach i tancerkach, tych najzdolniejszych lub najbardziej zaprzyjaźnionych, ożywia się i sama zaczyna tańczyć.
- Przychodzili do domu, zwierzali się. Razem podróżowaliśmy po świecie. Niektórzy z nich na stałe mieszkają w USA. Nawet mnie zapraszali, ale nie dostałam wizy. Bez sensu. Co Ameryce może grozić ze strony emerytki? Boją się, że będę pracować na czarno?
Oglądam zdjęcia z dawnych spektakli, czarno-białe: Nina z zespołem na próbie, po premierze, projekty kostiumów, sekwencje gotowych przedstawień. Między nimi są też fotografie ze ślubu, kiedy postanowiła pójść „jedyną słuszną drogą”, i ze zdarzenia, które tylko w komunizmie mogło mieć miejsce: chrztu cywilnego (starszej córki) w Urzędzie Stanu Cywilnego, z udziałem pierwszego sekretarza partii. Są tu również zdjęcia kolegów z Polskiego Radia, bo zanim została choreografką, pracowała jako dziennikarka radiowa.
- Trafiłam tam przez nasz lokalny radiowęzeł, bo zawsze coś pisałam, śpiewałam dużo, przez moment nawet w Czerwono-Czarnych! Przeszłam dwuletni kurs dla redaktorów rozgłośni, a potem poznałam radio z prawdziwego zdarzenia, w Krakowie. Po powrocie do swojego miasta mogłam wzorować się na tym, czego się nauczyłam - jak montować dźwięk, jak robić oprawę muzyczną, słuchowiska. Sprowadziłam tutaj profesjonalną konsolę, zrobiłam porządne studio. Wtedy, jednocześnie, zaczęłam się uczyć choreografii, i oczywiście wychowywałam dzieci. Moja kariera radiowa skończyła się, kiedy podczas odczytywa-
nia jakiegoś okropnego, gierkowskiego ogłoszenia uświadomiłam sobie, że już nie mogę tego robić. Poza wszystkimi tymi wspaniałymi, artystycznymi rzeczami, które robiliśmy, ówczesne media to była propaganda. I odeszłam. Całkowicie zajęłam się tańcem.
Nina twierdzi, że tamte czasy miały z pewnością jeden urok: relacje erotyczne między kobietami, zawoalowane niedomówieniem, tajemnicą, miały w sobie więcej piękna. Spojrzenia ponad głowami nieświadomych niczego ludzi, zrozumienie w pół gestu, między słowami. A teraz? Wszystko nazwane, kawa na ławę, wprost.
- Począwszy od lat 60., podkochiwałam się już to w jakiejś swojej tancerce lub starszej znajomej. Chowając to zawsze głęboko. Aż razu jednego stanęła w pierwszym rzędzie wśród tancerek ta, która zdecydowała o dalszym moim życiu.
Uczucie zaczęło się dosłownie od pierwszego spojrzenia. Tancerka, którą ponad 30 lat temu wyłowiła wzrokiem, prowadząc próbę, miała na imię Mirka. Zobaczyły się i zaiskrzyło. Bez jednego słowa. Nina prowadziła wtedy zajęcia w obcym zespole, zastępując koleżankę w innym mieście. A że na próbie dystans między tancerką a mistrzynią wykluczał prywatną rozmowę, musiała włożyć wiele wysiłku w to, żeby nawiązać kontakt z nieznajomą dziewczyną. Udało się. Ich związek trwał 3 lata, mimo, że obie były mężatkami.
iTchciałyśmy być uczciwe, powiedzieć wszystko, zacząć nowe życie - tłumaczy Nina. - To miało się zdarzyć w Budapeszcie, gdzie spędzałyśmy sylwestra razem z naszymi mężami. Pamiętam moment, w którym zaczęła się zła passa. Wychodziłyśmy z samochodu wyfiokowane, roześmiane, a ja nagle złamałam szpilkę w obcasie. Humor prysł, pokłóciłyśmy się, cały scenariusz potoczył się inaczej. Okazało się, że panowie świetnie wiedzieli, o co w tym wszystkim chodzi, ale postanowili podtrzymywać fikcję: oni są nadal naszymi mężami, my „koleżankami”, koniec i kropka. Rewolucja nie nastąpiła. Przeczekali i opłaciło im się. To był najgorszy sylwester w moim życiuT^)
Inne spojrzenie
Budapeszt, historia miłosna skazana na klęskę, świat, w którym wygrywają mężczyźni. To się zdarzyło naprawdę, to się zdarzyło na niby.
Inne spojrzenie Karoly Makka po raz pierwszy oglądałam w telewizji, będąc jeszcze dzieckiem. Legendarny „branżowy” film. Pierwszy, jaki można było zobaczyć w Polsce.
Komunistyczne Węgry, Eva (Jadwiga Jankowska-Cieślak) i Livia
33