470 Cz. 2.: XIII. Samospelniające się proroctwo
470 Cz. 2.: XIII. Samospelniające się proroctwo
■-H
wszechny wstręt i staje się przyczyną skandalu. Wodzowie oceniają bowiem negatywnie wszelkie osiągnięcia osobiste, których nie uzasadnia pozycja społeczna. Cnoty moralne pozostają cnotami tylko tak długo, jak długo są zazdrośnie ograniczone do odpowiedniej grupy własnej. Właściwe poczynania ze strony niewłaściwych ludzi stają się przedmiotem potępienia, a nie szacunku. Oczywiste jest bowiem, że tylko w ten sposób ludzie przy władzv mogą utrzymać swoje znaczenie, prestiż i potęgę. Nie można było wymyślić lepszej metody w celu utrzymania w stanie nienaruszonym systemu społecznej stratyfikacji i władzy.
Trobriandczycy mogą nas naszyć czegoś jeszcze. Wydaje się bowiem nie ulegać wątpliwości, że wodzowie nie wymyślili sobie sami tego systemu ograniczeń. Ich zachowania' są spontaniczne, niewykalkulowane i natychmiastowe. Ich niechęć do „wygórowanych” ambicji czy „zbyt wielkich” sukcesów zwykłego Trobriandczyka nie jest rozmyślna, lecz spontaniczna. Tak się składa, iż ta natychmiastowa reakcja emocjonalna na „niewłaściwie ulokowaną” manifestację cnót grupy własnej służy również jako pożyteczny środek do wzmacniania specjalnych roszczeń wodzów do rozmaitych dobrych rzeczy w trobriandzkim życiu. Zgoła fałszywe i niezgodne z faktami byłoby założenie, że takie przekształcenie cnót grupy własnej w wady grupy obcej jest elementem rozmyślnego spisku trobriandzkich wodzów w celu utrzymania szarej masy mieszkańców wysp na „swoim miejscu”. Wodzom zostało po prostu wpojone uznanie dla właściwego porządku rzeczy i uważają oni za swój ciężki obowiązek zmuszanie innych do przeciętności.
Potępiając winy moralnych alchemików, nie powinniśmy jednak popełnić podobnego błędu przez proste odwrócenie moralnego statusu grupy własnej i grup obcych. Nie wszyscy Żydzi i Murzyni są aniołami i nie wszyscy chrześcijanie ani nie wszyscy biali są źli. Nic jest tak, że indywidualną cnotę będzie teraz można znaleźć jedynie po „gorszej” stronie przedziałów etniczno-rasowych, indywidualny zaś występek po stronic „lepszej”. Jest najzupełniej możliwe, że wśród Murzynów i Żydów jest tyleż samo złych i zepsutych ludzi, co wśród chrześcijan i białych. Szkaradny mur odgradzający grupę własną powoduje jednak, iż członkowie grup obcych nie są traktowani z przyzwoitością należną istotom ludzkim.
Wystarczy się przyjrzeć konsekwencjom tej swoistej alchemii moralnej, aby zrozumieć, że nie ma nic paradoksalnego w potępianiu przedstawicieli grup obcych zarówno wtedy, kiedy wykazują cnoty grupy własnej, jak wtedy, kiedy ich nic wykazują. W obu tych wypadkach potęp:enie pełni tę samą funkcję społeczną. Pozorne przeciwieństwa przyciągają się. Kiedy Murzynów uznaje się za istoty nieodwracalnie niższe, ponieważ nie wykazują rzekomo owych cnót, potwierdza to naturalną słuszność wyznaczenia im niższego statusu w społeczeństwie. K;edy natomiast Żydom czy Japończykom przypisuje się posiadanie zbyt wielu zalet grupy własnej, staje się oczywiste, iż należy otoczyć ich bezpiecznymi murami dyskryminacji W obu wypadkach wyznaczanie rozmaitym grupom obcym specjalnego statusu okazuje się posunięciem najzupełniej sensownym.
A jednak to znakomicie sensowne rozwiązanie posiada najbardziej niedorzeczne konsekwencje zarówno logiczne, jak i społeczne. Rozważmy kilka z nich.
W pewnych sytuacjach z ograniczeń narzuconych grupie obcej - na przykład ze stosowania numerus clausus wobec Żydów na wyższych uczelniach — wynika logicznie strach przed domniemywaną wyższością tej grupy. Gdyby było inaczej, dyskryminacja byłaby niepotrzebna: twarda, bezosobista rywalizacja w święcie akademickim szybko sprowadziłaby liczbę żydowskich (japońskich czy murzyńskich) studentów do ..właściwego” rozmiaru.
Wydaje się, iż takie przeświadczenie o wyższości grupy obcej jest nieuzasadnione. Nie mamy po /prostu dostatecznych dowodów naukowych, które świadczyłyby o wyższości Żydów, Japończyków czy Murzynów. Podejmowane przez zwolenników dyskryminacji — przedstawicieli grupy dominującej — wysiłki zastąpienia mitu wyższości Aryiczyków mitem wyższości ludzi o pochodzeniu niearyjskim są przez naukę skazane na niepowodzenie. Cc więcej, mity takie-są niemądre. Świat mitu musi się przecież w końcu zderzyć z faktami świata rzeczywistego. W imię własnego interesu i dla społecznej terapii byłoby więc rozsądniej, aby grupa własna dała spokój mitom i trzymała się rzeczywistości.
Formuła „cokolwiek zrobisz — będzie źle” ma również dalsze konsekwencje dla grup obcych. Reakcja na przypisywane wady jest równie oczywista, co łatwa do przewidzenia. Jeżeli komuś nieustannie się powtarza, że jest istotą niższą, że się nie może -wykazać żadnymi pozytywnymi osiągnięciami, jest rzeczą aż nadto ludzką, że będzie on wykorzystywał każdą sposobność, ażeby udowodnić, iż jest przeciwnie. Definicje dominującej grupy własnej zmuszają poniekąd podporządkowaną grupę obcą do przyjęcia postawy obronnej: do wyolbrzymiania „osiągnięć rasowych”. Jak zauważył znany murzyński socjolog Franklin Frazier, czasopisma wydawane przez Murzynów „cechuje ogromne wyczulenie na sprawę rasy i wielka duma z osiągnięć grupy własnej, choć z punktu widzenia ogólniejszych kryteriów osiągnięcia te są zwykle niewielkie”. Samouwielbienie, które w pewnym stopniu nożna znaleźć we wszystkich grupach, jest częstą reakcją na powtarzające się poniżenie z zewnątrz.
Dopiero jednak potępienie grup obcych za nadmierne osiągnięcia wywołuje u nich naprawdę dziwaczne zachowania. Po pewnym czasie i często w odruchu samoobrony grupy takie nabierają bowiem przekonania, że ich cnoty są, w gruncie rzeczy, wadami. I oto końcowy epizod w tragifarsie przenicowanych wartości.
Spróbujmy zatem prześledzić skomplikowany labirynt wewnętrznych sprzeczności tej intrygi. Pełen szacunku podziw dla mozolnej wędrówki-w górę drabim*' społecznej od chłopca na posyłki do prezydenta jest głęboko zakorzeniony w kulturze amerykańskiej. Ta długa i uciążliwa wspinaczka stanowi'podwójne świadectwo: dowodzi, że w Ameryce ■drogi kariery są szeroko otwarte dla prawdziwych talentów oraz świadczy' o wysokiej wartości człowieka, który się odznaczył takim heroicznym awansem. Niełatwo jest wybrać spośród wielu wspaniałych ludzi, którzy w trudnej i nierównej walce przedzierali się w górę, póki nie osiągnęli szczytu, aby zasiąść na prezydialnym miejscu przy długim stole w ogromnej sali konferencyjnej zarządu. Jako wzór może tu posłużyć saga pierwszego z brzegu — Fredericka H. Eckera, prezesa zarządu jednej z największych w rwiecie prywatnych korporacji (Metropolitan Life Insurance Company). Rozpoczynając od zajęcia posługacza, doszedł do wybitnego stanowiska. Na tego człowieka wielkiej siły i osiągnięć spłynął za-