łll
Mit i znak
mogła i nigdy nic będzie mogła rozciągnąć zadawanych przez się pytań na trwanie mowy, nie przechodząc przez przystanki pewnych technik; a jeśli historia literatury w ostateczności jest historią owych technik, to nie dlatego, jakoby literatura sprowadzała się do techniki (jak rzekomo wierzono w czasach „sztuki dla sztuki”), ale dlatego, że technika to jedyna siła zdolna zawiesić sens świata i utrzymywać otwartość postawionego władczo pytania: bo nietrudno odpowiadać, trudno mówić w trybie pytającym. Z tego punktu widzenia „technika” Robbe-Grilleta w pewnym momencie była skrajna: kiedy autor sądził, że można wprost zabić sens, tak aby z dzieła sączyło się tylko zasadnicze zdziwienie, będące jego podstawą (bo pisać to nie stwierdzać, to zdumiewać się). Oryginalność próby polegała na tym, że do pytania nie dołączyła się żadna fałszywa odpowiedź, jakkolwiek pytanie nie było sformułowane w trybie pytania; błąd (teoretyczny) Robbe-Grilleta polegał jedynie na przekonaniu, że jest jakieś t u - b y c i e rzeczy, wyprzedzające i zewnętrzne w stosunku do mowy, tu--bycie, które literatura w ostatnim porywie realizmu powinna by osiągnąć. W istocie, z punktu widzenia antropologii rzeczy znaczą od razu, zawsze i pełnoprawnie; i właśnie dlatego, że znaczenie jest niejako ich przyrodzoną kondycją, odzierając je z sensu literatura może samoutwierdzić się jako niezwykła sztuczka; jeżeli „natura” jest pełna znaczenia, swego rodzaju „szczytem” kultury może być odarcie jej ze znaczeń. Stąd te neutralne opisy przedmiotów, stąd anegdoty recytowane na powierzchni, stąd postacie nie znające zwierzeń, to wszystko, co - przynajmniej przy pewnego rodzaju odczytaniu - stanowi styl lub, jeśli wolicie, wybór Robbe-Grilleta.
Niemniej przeto te puste kształty nieodparcie wzywają treści i widzimy powoli, jak u krytyków, jak w samym dziele autora w dumne tu-bycie przedmiotów wślizgują się próby uczucia, powroty archetypów, frag
menty symboli, krótko mówiąc to wszystko, co należy do królestwa przymiotników. W tym sensie w dziele Robbe-Grilleta zachodzi pewna ewolucja, paradoksalnie zawdzięczająca swe istnienie autorowi, krytyce i czytelnikom: wszyscy jesteśmy cząstką Robbe-Grilleta o tyle, o ile przyczyniamy się do wydobywania sensu rzeczy, gdy tylko staje przed nami taka możliwość. Rozważane w swym. rozwoju i w perspektywach na przyszłość (której niepodobna przewidzieć) dzieło Robbe--Grilleta staje się próbą sensu przeżywaną przez pewne społeczeństwo, a historia tego dzieła będzie poniekąd historią tego społeczeństwa. Sens już powraca: wygnany ze sławetnej ćwiartki pomidora z Gum (ale niewątpliwie, jak to wykazuje Bruce Morrissette, obecny w samej gumce) sens wypełnia Marienbad, jego ogrody, ściany, płaszcze z piór. Tyle tylko, że sens, zrywając z nieistnieniem, otwiera jednak pole wielości domysłów: wszyscy wyjaśniali, o co chodzi w Marienbadzie, ale każde wyjaśnienie podawało sens, któremu natychmiast przeciwstawiał się sens sąsiada: sens nie zawodzi nas, ale jest nadal w zawieszeniu. I jeśli jest prawdą, że każda powieść Robbe-Grilleta „na dnie” zawiera własny symbol, nie ma wątpliwości, że ostateczną alegorią dzieła jest pomnik Karola III i jego małżonki, o który pytają kochankowie z Marienbadtr. jest to zresztą przepiękny symbol, nie tylko dlatego, że sam posąg jest nosicielem różnych znaczeń, niepewnych a jednak nazwanych („to ty, to ja, to starożytni bogowie, Helena, Aga-memnon” itd), ale także dlatego, że władca i jego małżonka wskazują z pewnością niepewny przedmiot (umieszczony w micie? w ogrodzie? w sali?): to, mówią. Ale co - to? Cała literatura zawiera się może w tej lekkiej anaforze, która zarazem wskazuje i milczy.
1962
Przełożyła Anna Tatarkiewicz