dziej przeżyć, jakich rutyna domowa nigdy już nic będzie w stanic dostarczyć. Decyzję o wyprawie podjąć turyście tym łatwiej, że jak wszystko inne, co robi. także i opuszczenie domu nic dźwiga piętna nieodwołalności; podróż nic musi trwać wiecznie i stać się tułaczką. Niewygody hotelowego pokoju wzbudzają zazwyczaj tęsknotę za domem -przyjemnie więc wiedzieć, że jest gdzieś dom. za którym można tęsknić; to miejsce, w jakim schronić się można przed rozgardiaszem „szerokiego świata”, gdy gwar i ruch uliczny staną się nie do zniesienia; miejsce, w jakim jest się bez cienia wątpliwości „u siebie”; w jakim można zaciągnąć kotary w oknach, przekręcić kłucz w zamku, zamknąć oczy i zatkać uszy, dać nerwom odpocząć... Sęk w tym jednak, że słodyczy marzenia o domu nic nic mąci tak długo tylko, jak marzenie pozostaje tym, czym jest - marzeniem. Ów „dom”, który pojawia się w podsycanej tęsknotą wyobraźni, niewiele ma wspólnego z jakimkolwiek konkretnym budynkiem z drewna, cegieł czy betonu (choć ludziom zmożo-nym tęsknotą zdarza się je ze sobą mylić). Co się tyczy
owych konkretnych domów, stają się one marzeniem w chwili, gdy się drzwi zamknęło od zewnątrz. Gdy się drzwi od środka zatrzasnęło, stają się klatką lub więzieniem. Turysta nabrał zamiłowania do rozległych, a nade wszystko otwartych, przestrzeni. Myśl o drzwiach, które zamknął od zewnątrz, napawa go tęsknotą. Myśl o drzwiach, których nie mógłby od środka na ościcrz otworzyć, napawa go przerażeniem.
Turysta woli tęsknić za domem, niż w nim być. Woli tęsknotę niespełnioną od zaspokojonej. Turysta przebywa poza domem, bo taka jest jego wola. A wola jego jest taka dlatego, że zważywszy naturę świata, w jakim żyć mu wypadło, uznał wędrówkę za najlepszą strategię życiową. Albo dlatego, że dał się uwieść rzeczywistym czy wyobrażonym rozkoszom, jakich pełno wżyciu kolekcjonera wrażeń.
Ale nie wszyscy wędrowcy wypuścili się w drogę dlatego, że wolą wędrówkę od stałego adresu. Wielu jest takich,
nnri71«t
którzy odmówiliby stanowczo wędrowania, gdyby ich spytać - tyle, że nikt się ich o zgodę nic pytał. Nic ich do podróży nic nęciło, nic na wyprawę nic ciągnęło - znaleźli się na drogach, bo ich od tylu popchnięto, eksmitując z domu, grożąc eksmisją lub czyniąc pozostanie w domu niemożliwym lub nic do zniesienia. Tacy wędrowcy nazwą swą egzystencję rozmaicie, ale miano „wolności” będzie chyba ostatnim, jakie im do głowy przyjdzie. Jeśli już takie pojęcia, jak „autonomia” czy „niezależność”, pojawią się w ogóle w ich słowniku, to tylko skojarzone z czasem przyszłym. A na razie być wolnym to dla nich tyle, co nie musieć wędrować; tyle, co mieć dom i być w nim, nic drżąc przed skutkami niezapłacenia czynszu.
Tacy wędrowcy nic są turystami, choć-jak turystom -życic upływa im w drodze. Są włóczęgami. Ciemnymi księżycami, migocącymi odbitym światłem jaskrawych słońc. Mutantami ponowoczcsnej ewolucji, koślawymi i ułomnymi replikami nowego gatunkowego typu dostosowanego do wymogów nowego, ponowoczcsncgo świata. W święcie, zbudowanym na kształt wytwórni turystów, włóczędzy są brakami produkcyjnymi zalegającymi fabryczne place.
Turysta zmienia miejsce, jak mu serce dyktuje. Porzuca miejsce pobytu bez skrupułów, gdy nowe, niewypróbowane jeszcze możliwości pojawiają się w zasięgu wzroku. Włóczęga też wic, że nic pozostanie długo tam, gdzie jest dzisiaj, ale z całkiem innego powodu: gdziekolwiek się znajdzie, nic jest mile widziany. Turysta jest w ruchu, bo znajduje świat nieodparcie atrakcyjnym; włóczęga zaś dlatego, że znajduje świat nieznośnie niegościnnym. Włóczęga wyrusza w drogę nie wtedy, gdy wycisnął ostatnią kroplę rozkoszy z otoczenia, w jakim przebywał do tej pory, ale wtedy, gdy tubylcy stracą cierpliwość, wymówią doraźną posadę lub każą zwijać namiot. Włóczęga wędruje, bo nie ma innego wyjścia. Jeśli staje się karykaturą turysty, to z braku wyboru. A karykaturą tylko turysty, nie turystą, stać się może - bo choć wędrówka jest w kalejdoskopowo zmien-