nym przeżyciem. Dzisiaj tylko budzą śmiech.
Już chyba w II klasie uświadomiłam sobie, że odskocznią od szarych praktyk, przedmiotów zawodowych, które przyswajałam tylko dzięki Profesorom - wyrozumiałym, dowcipnym, życzliwym - są lekcje "językowe" -rosyjskiego (profesor Halina Karpińska - uosobienie piękna i wiedzy pedagogicznej, budząca szacunek, ale jednocześnie skłaniająca do powierzania najskrytszych tajemnic) i polskiego, len przedmiot wymieniam jako drugi, ale tylko dlatego, że stał się on podstawą mojego życia i chciałabym JEGO KREATORCE poświęcić nieco więcej miejsca.
Nie pamiętam momentu, kiedy zrozumiałam, że całą sobą wsłuchuję się w ciepły głos profesor Haliny Aschenbrenncr, chłonę Jej wypowiedzi bez przymusu, a wręcz z satysfakcją piszę zadania domowe. Dzięki Niej zrozumiałam, że nie wystarcza wiadomości z lekcji, wsparte podręcznikowymi rozwinięciami, należy..., trzeba sięgać dalej, głębiej, śledzić nowości, czytać klasykę, kształtować swój język. To Ona, kiedy widziała moje zaciekawienie, przynosiła literackie opracowania, zaznaczała w nich strony ważne, pożyczała, zachęcała, dawała dodatkowe tematy do opracowania. Nic sposób zapomnieć godzin strawionych nad zagadnieniem do dziś przez nikogo nic rozwiązanym: "Samobójstwo - bohaterstwo czy tchórzostwo?" To Ona, dzięki podpowiedzi, która była dla mnie poleceniem, dała mi większą pewność językową - wystarczyło kilka razy pod rząd przeczytać "Try logię". To dzięki Niej - ja "tcchnikalne dziecko", wsparte bogatymi zbiorami biblioteki KUL-u, uporem, samozaparciem, nie czułam się "kopciuszkiem" przez 4 lata uniwersyteckich studiów, podczas pracy zawodowej w szkole, nie czuję się dzisiaj. Zawdzięczam to nauce w Technikum Rolniczym i studiom na UMCS w Lublinie.
Jeśli wracam pamięcią do szkolnej rzeczywistości, najmilej wspominam swoją klasę V - nie tylko osobowo, ale również przygodowo - przcżyciowo. Wtedy to do szkoły, kierowanej drugi rok przez, dyrektora Tadeusza Gaja -człowieka wyjątkowego, który po stresowej zawierusze, zastraszeniu, okresie bez wycieczek, przyjemności, poza wątpliwej radości zabawie choinkowej, wprowadził do placówki normalne życic - przyjęci zostali dwaj koszykarze Klubu "Siarka", a jeden z nich - Wiesiek Jaworski, pseudonim "Słoń" - stał się naszym kolegą klasowym. Rozpoczął się wtedy czas uczestnictwa w meczach koszykówki, spotkań koleżeńskich, prywatek. Dzisiaj rzec by się chciało słowami piosenki: "gdzie te prywatki niezapomniane..." - nic ten wiek. nie ci ludzie, nie te czasy, ale czas wspomnień!
Wesołe dni, właściwie pojęty luz, poczucie odpowiedzialności prowadziły nas do matury. Ale przed nią pociliśmy się, jak każda normalna młodzież, a potwierdzić to może ówczesna wychowawczyni - profesor Zyta Piwowar.
-97 -