Mullerowi iskrzyły się już tylko oczy. O nic juz me pytał, na nic odpowiadać nie zamierzał. „A więc taak?..." — pomyślał wreszcie i zapaliwszy papierosa spoglądał ze swego kąta na kanapie, spoza obłocznego dymu chmurnie i ponuro. .A więc j u ż t a m?... Oto na co ty mi czekać kazałeś!"
— Słuchaj, Henryk — zapytał nagle, jakby chcąc się utwierdzić w swych domysłach — te odrzwia dębowe pod czarną pieczęcią we wnęce muru — tam — w twojej bibliotece?...
— Zerwałem pieczęcie! — dokończył Hertenstein w głębokim serdecznym przydechu.
Tym razem obaj nadsłuchiwać poczęli. Bo oto w dchą ulicę wpadł nagle prędki i donośny tętent, potoczył się lekko powóz, za nim drugi: oba zatrzymały się tuż pod oknem.
Hertenstein przepłoszył się i zapomniawszy nagle o wszystkim, zakrzątał się gorączkowo koło stołu.
— Zostań! — krzyknął. — Od dwóch dni ona tu jest — rzekł wreszcie z trudem... — Nie — zostań!... Po pięciu latach po raz pierwszy... przedwczoraj. Dlatego to wszystko tak żyje w myślach... Dlatego wczorąj między was uciekłem, dlatego opowiadałem dziś... I dlatego to wszystko o koniec swój dopomina się natrętnie.
Po chwili, unikąjąc wzroku Mullera:
— Na koncerty swe przyjechała... Dotychczas omijała to miasto. W Ameryce przeważnie... Dziś tutąj śpiewała. Odwo* żą.
Jakoż, nagłym, prawie melodyjnym i lekkim truchtem, zadudniało znowuż na brukach. Jeszcze jeden, tuż za nim drugi powóz.
Miiiler z trudem przenosił uwagę w tamtą stronę. Tarł oczy dłońmi, spoglądał na portret na ścianie, to znów na bladą twarz Hertensteina. I gdy z ulicy dochodzić już poczęła wrzawa, jemu przyniósł przekorny zwrot myśli te słowa Leo-pardiego:
I być tylko cieniem,
Ktorego skrzydła anielskie unoszą Między nicością i grobów marzeniem13 ...
I kobieta, myśl o niej, wydała mu się w tej chwili czymś brutalnym.
— Może zechce zajść tutaj — mówił tymczasem Hertenstein odzyskując widocznie spokój. — Na pewno nawet... 0 mnie milcz... Zresztą, wszystko dawno już zapomniane: czas pogrzebał. Ci, co żywi z daleka od życia stoją, jadą najszybciej: umierają nawet w sercach najbliższych. Uczucia ludzkie podlegają wieczystym prawom ruchu14. Wiedzą
0 tym ci, co pragną pozostać w serdecznej pamięci kobiety lub tłumu... Słuchaj! —jadą.
Z tych bezładnych ogólników wnioskował Muller, że Her-tensteinowi zapomniano tam więcej, niźli zapomnieć należało, że pogrzebano nawet te wielkie pokładane w nim nadzieje
1 że stosunek obojga czas zmienić musiał znacznie.
Na dworze stało kilka karet i powozów. Konie parskały bijąc niecierpliwie kopytami o bruki. Słychać było głośną rozmowę.
— Ona! — szepnął wreszcie Hertenstein.
Krzyk, wrzawa, jakiś rojny tumult wypełnił nagle ciemną ulicę, jakby cały gwar miasta buchnął nagle w te zaciszne strony.
— Konie wyprzęgli — tłumaczył Hertenstein — wiozą... Młodzież.
Jeszcze dwa, trzy powozy — nagle cisza — skrzyp otwieranej bramy i...
Z kilkudziesięciu piersi okrzyk jeden, co echem potężnym we wszystkie okna uderzył, zaszeleścił liśćmi na drzewach.
is Nie są to słowa włoskiego poety Leopardiego, lecz fragment wiersza Adama Asnyka pt. Endymion; wersy te cytuje także Żeromski w noweli Tabu (1897).
14 wieczyste prawa ruchu — tak w pierwodruku („Chimera” 1901, z. 10—12, s. 331), natomiast we wszystkich późniejszych wydaniach spotykamy „nieczyste prawa ruchu”.