■ WYCHOWANIE. POJĘCIA - PROCESY - KONTEKSTY
szkól w Łodzi, dlatego podśmiewali się ze mnie, ostrzegając przed niebez-pieczeństwami, na które jestem narażony tutaj. Prezes osobiście zaprowadził mnie na pierwszą lekcję i przedstawił, słowami: „To jest nauczyciel, który uczy w bardzo dobrej szkole. Macie ostatnią szansę nauczyć się czegokolwiek. Wykorzystajcie tę okazję, bo więcej nie będzie".
Prezes wyszedł zadowolony z siebie, a ja zostałem odgrodzony murem od młodzieży. Zespół liczył sobie tylko 15 osób, podczas gdy w państwowej szkole moje klasy wahały się między 32 a 39 uczniami (byłem wtedy wychowawcą 39-osobowej grupy). Czułem jednak, że z tym małym zespołem będę miał wiele więcej problemów niż z przeładowanymi klasami w państwówce. Natychmiast wszystkie wypracowane przeze mnie wcześniej metody diabli wzięli. Nie byłem w stanie oderwać uczniów od przeglądania się w lusterkach, poprawiania makijażu, wysyłania SMS-ów czy innego rodzaju przeszkadzania. Zwykle w podobnych wypadkach, to znaczy gdy trafił mi się jeden lub dwóch takich uczniów, wzywałem rodziców i problem miałem z głowy. Tutaj jednak nie mogłem tego zrobić, ponieważ prezes wyjaśnił mi już na wstępie, że rodzice po to oddali nam swoje pociechy, aby nie mieć z nimi problemów. Wszystko zatem musiałem wziąć na swoje barki. Okazało się, że dopiero praca w szkole społecznej stanowi sprawdzian umiejętności pedagogicznych.
Prawdę mówiąc zmarnowałem uczniom wiele lekcji. Już nawet przyzwyczaiłem się do tego, że ja robię swoje, a oni sw?oje. Zacząłem oswajać się z myślą, że przepracuję w ten sposób pozostały czas do matury, a potem wylecę z hukiem. Trochę żal mi było uczniów (przecież powinni coś ze szkoły wynieść), trochę zarobków' (warto zarobić na masełko do chleba, na który' jedynie wystarcza mi z państwowej pensji), poza tym obawiałem się, że przylgnie do mnie opinia nieudacznika i przez to więcej już w Łodzi nie dorobię. A dorabianie do pensji przez nauczycieli liczy' się tak samo jak kiedyś znalezienie się na liście Schindlera. Kto nie dorabia, ten się degeneruje (nie kupuje gazet, nie stać go na własne książki, nie chodzi do teatru, żal mu wydać pieniądze na kino, unika imprez, gdzie trzeba kupić prezent, nie chodzi do pubów’) i w końcu umiera jako człowiek, a żyje jak małpa. Małpą, która nic nie cz\'ta, niczego nie ogląda i nigdzie nie byw’a, nie chciałem być za żadne skarby. A zatem musiałem jakoś tę pracę zachować. Ale jak, skoro młodzież mi nie pozwala rozwinąć całego wrachlarza pedagogicznych umiejętności?
Któregoś dnia wpadły mi w ręce wspomnienia pewnego Polaka, który' zamieszkał w Stanach Zjednoczonych i tam posłał swojego syna do państwowej szkoły. Dowiedziałem się, że amerykański nauczyciel rozpoczyna lekcję od zapisania tematu i podania celów’, czydi podobnie jak u nas, ale zaraz potem pyta, czy ktoś nie jest w stanie przygotować bieżącej porcji
156