List siódmy 3$
z powodu tego moje zajęcia, żadną miarą nie przynoszące mi ujmy, aby udać się pod przymus rządów tyrańskich, które nie mogły oczywiście odpowiadać moim poglądom ani mojej osobie. Czyniąc to uchyliłem się od pomsty Zeusa, przyjacielskich związków patrona, i wywiązałem się bez zarzutu z mojej powinności wobec filozofii, której nie oszczędzono by obelg, gdybym, gnuśności hołdując i tchórzostwu, niesławną i brzydką wziął na siebie rolę. Przybywszy zaś, bo nie trzeba tutaj rozwodzić się zbytnio, zastałem dokoła Dionizjosa wszędzie pełno wrzenia, głosy oszczercze szkalowały Diona przed majestatem tyrana. Broniłem go, jak tylko mogłem, niewiele jednak mogłem zdziałać; mniej więcej jakoś w czwartym miesiącu po moim przybyciu kazał Dionizjos wsadzić Diona na mały statek i niegodnie wyprawił go z kraju, oskrżając o knowania przeciwko władzy tyrańskiej. My wszyscy, przyjaciele Diona, obawialiśmy się teraz, czy nie zechce oskarżyć któregoś z nas o współudział w owych knowaniach Diona i wywrzeć na nim swej zemsty. Co do mnie, to nawet rozeszła się wtedy jakaś pogłoska w Syrakuzach, że kazał mnie Dionizjos zgładzić jako sprawcę tego wszystkiego, co się wówczas stało. On jednak zauważywszy, w jakim jesteśmy nastroju, i bojąc się, żeby coś gorszego nie wynikło z tych obaw, uprzejmie nas znowu podejmował wszystkich, mnie zaś uspokajał, dodawał otuchy i prosił, abym bezwarunkowo pozostał. Z mego wyjazdu, rzecz prosta, nic dobrego nie mogło dla niego wyniknąć, z pozostania raczej. Dlatego też zwracał się do mnie niby z gorącą prośbą, wiemy jednak, ile prośby tyranów zawierają w sobie konieczności posłuchu. Znalazł poza tym sposób, aby mi nie dać odpłynąć. Ściągnął mnie do siebie na zamek i tam wyznaczył mieszkanie. Stamtąd zaś żaden kapitan statku nie zechciałby zabrać mnie z sobą, nie mówię już wbrew woli Dionizjosa, ale w ogóle, chyba żeby sam przysłał kogoś z poleceniem zabrania mnie;: żaden też kupiec i z naczelników straży granicznej ani jeden nie patrzyłby spokojnie, jak sam uchodzę z kraju, lecz zatrzymałby mnie od razu i przywiódł z powrotem do Dionizjosa, zwłaszcza, że jakoś znowu rozgłaszano wieści, całkiem przeciwne temu, co opowiadano poprzednio, że Platon, wprost uwierzyć trudno, w jak niezwykłych jest łaskach u Dionizjosa. Jakżeż więc było istotnie? Powiedzieć muszę całą prawdę. Okazywał mi rzeczywiście z biegiem czasu, w miarę jak obcowaliśmy z sobą i zetknął się bliżej z moim sposobem bycia i charakterem, coraz więcej łaskawości i względów, chciał jednak, abym go-cenił więcej od Diona i abym jako przyjaciela bez porównania wyżej go stawiał niż tamtego. Niewiarogodne jest, ile w to wkładał ambicji. Lecz żeby pójść drogą, na której, najpiękniej mógłby to osiągnąć, jeżeliby to w ogóle było do osiągnięcia, przed tym się wzbraniał, aby mianowicie uczyć się i słuchać tego, co mówię o filozofii, i zbliżyć się w ten sposób do mnie i zżyć ze mną bardziej. Obawiał się widocznie tego, co mu mówili oszczercy, że da się omotać, i Dion wtedy przeprowadzi wszystko. Ja zaś, wierny swej pierwotnej myśli, z którą tu przybyłem, przetrzymywałem wszystko w oczekiwaniu, że może jakoś dojdzie on kiedyś do tego, żeby zapragnąć wieść żywot filozofa. Przeciwdziałał jednak temu zwycięsko.
Tak więc to było z moim przybyciem na Sycylię i tak upłynął pierwszy okres mojego tam pobytu. Po czym odjechałem, i powróciłem znowu na usilne prośby Dionizjosa. Wyjaśnię Wam, z jakich zrobiłem to względów, i przedstawię, że cokolwiek uczyniłem, tłumaczy się zrozumiałymi i słusznymi pobudkami. Wiem bowiem, że wielu ludzi nie przestaje pytać, w jakim właściwie celu