r* lązku z zauważalnym w ostatnich latach przesuwaniem się punktu ciężkości od ujęć lingwistyczno-systemowych do pragmatycznych.
Pewne zastrzeżenia może budzić zastosowanie terminu „dyskurs”, który w polskiej literaturze przedmiotu nie cieszy się dotychczas tak dużą popularnością, jak w piśmiennictwie anglojęzycznym. Od pewnego czasu pojawiają się wszakże prace określające tym terminem przedmiot badań tekstologii lingwistycznej i pragmatyki. Zwolennicy takiej opcji wskazują, że pojęcie „dyskursu” pozwala ująć w jednej perspektywie wypowiedzi mówione i teksty pisane, odnosi formę przekazu do sytuacji jego użycia, a wreszcie przenosi punkt ciężkości z gotowego wytworu na uwarunkowane kulturowo strategie jego wytwarzania (zob. J. Labocha, Tekst, wypowiedź, dyskurs, w: Styl z tekst, op.cit., s. 49-53; A. Duszak, op.cit., s. 13-21; R. Grzegorczyk, Głos w dyskusji o pojęciu tekstu i dyskursu, w: Tekst. Problemy teoretyczne, op.cit., s. 37--5). Właśnie dzięki takiemu potraktowaniu omawiane pojęcie mogło stać się poręcznym narzędziem w tak różnych dyscyplinach, jak choćby psycho-Imgwistyka, socjolingwistyka, filozofia, teoria literatury czy socjologia (zob. np. I. Kurcz, Język a reprezentacja świata w umyśle, Warszawa 1987; S. Grabias, Język w zachowaniach społecznych, Lublin 1994; E. Rewers, Teorie dyskursu i ich znaczenie dla badań nad literaturą, „Kultura i Społeczeństwo” 1995, nr 1; Rytualny chaos. Studium dyskursu publicznego, red. M. Czyżewski, S. Kowalski, A. Piotrowski, Warszawa 1997).
Z punktu widzenia tłumacza szczególnie wiele kłopotów nastręcza jednak brak jednolitego, ustabilizowanego uzusu terminologicznego. Tam, gdzie to tylko możliwe, odwołuję się do pewnych zwyczajów nazewniczych dopiero krystalizujących się na gruncie poszczególnych dyscyplin (np. psychologii czy socjologii). Jeśli dane terminy rzeczywiście wchodzą w obieg naukowy, staram się przejmować je w najbardziej spopularyzowanej postaci, nawet jeśli mogą budzić niejakie wątpliwości natury stylistycznej (jak np. termin aktor społeczny). Tam, gdzie wciąż brakuje polskich odpowiedników, przekładam odpowiednie terminy, dążąc do kompromisu między zawartością informacyjną danego określenia a stylistycznymi wymogami polszczyzny. W przypadku terminów brzmiących szczególnie obco dla polskiego czytelnika, przy pierwszym użyciu podano w nawiasie wersję angielską. Wypada też dodać, że niekiedy konieczne okazywało się oddanie jednej nazwy angielskiej przez kilka równoważników polskich. Sytacja taka zachodziła zwłaszcza wtedy, gdy dany termin oznacza zarówno pewien proces, jego wytwór, organizujące go struktury, jak i dyscyplinę naukową zajmującą się opisywaniem tychże procesów i struktur. Polszczyzna wykazuje mniejszą tolerancję dla takich metonimicznych przemieszczeń, dlatego dążę raczej do przejrzystości informacyjnej, nie zaś do ścisłej ekwiwalencji terminologicznej. W tych miejscach, w których użycie pewnej formy mogło budzić jakieś wątpliwości bądź niejasności, uzupełniam tekst główny objaśnieniami tłumacza, w których przedstawiam krótkie uzasadnienia poszczególnych wyborów translatolo-gicznych.
7