WACŁAW BERENT
— Widzisz — odparł Hertenstein wymijająco. — Kiedyś byłem jak ty. W „złe wiry” wielkomiejskie rzuciła mnie gonitwa za tą sztuką waszą. Miotany nimi, szukałem samego siebie w obcym życiu, w cudzych światach. Me uczucia, pragnienia, myśli, otoczenia mego tchnienie, powietrze, jakim oddychałem, wszystko to mówiło: czerp i chłoń z życia jak najwięcej i przetrawiaj to w sobie jak najgłębiej, aby siebie zwielokrotnić. Wnikaj w siebie, nurząj się myślą nawet w namiętnościach, rzucaj się w otchłań najciemniejszych uczuć, ale dobądź z siebie wszystko. Wżywaj się, wmyślaj, wgłębiaj w samego siebie! Ródź się, przeradzaj, rzeźb, cyzeluj siebie! Współczucia zbądź, stań się sobą dla siebie, pokonaj człowieka w sobie — Bogiem bądź sobie!...
I patrz! — wyrzucił mnie przecie ten wir tam w narożnicę kamienną. I tam, pod białym wejrzeniem podniebnego lodowca — otwieram tę książkę... Cisza zasłuchania była wtedy naokół; tylko wody szemrały głucho swą odwieczną legendę o czasie.
Zapomnij o samym sobie i o wszelkiej ku temu przyczynie!1
Nie pochodnią, błyskawicą jasną były mi te słowa.
„Duch widzi wszystko w wiecznej przemianie i bez trwania. Myśli tej «ja sam» czepia się tylko ciemny. Mędrzec widzi, że we wszechświecie ruchu nie ma przyczyny dla tego pojęcia”2. I ty się dziwisz, że mi ta książka nowym zwiastowaniem była? Czytałem: „Nie dość stłumić zmysłów pożądania wszelkie. Zarodek twego «ja» stłum, zniewól i zabij go w sobie”3...
— Co ty...?! — Muller zerwał się na równe nogi. — Oszalałeś?...
— „Twe «ja» zniszcz!” — przybił Hertenstein jak ciężkim młotem. — „Oto jest iskra, co w popiele drzemie; oto w twej duszy płonące zarzewie, pożar utajony i wicher drzemiący. — Zabij twe «ja» w sobie!”4
Muller wcisnął obie ręce w kieszenie i patrzał na niego osłupiałym wzrokiem.
— Pojąłem! Bo nie przez ciała zetknięcie, nie przez krwi burze zapanowała ona nad duchem moim. Drogą wyobraźni wkroczyła klęską w życie me. I splotła się z każdą mą myślą, pragnieniem, czuciem wszelkim, wsiąkła w najtajniejsze głębie, wchłonęła się w całość ciała i ducha, legła widnokręgiem wokół świata mego. Przetopiła Ja” moje, wsiąkła w nie, zrosła się z nim. A ja, nieświadomy, lata całe pracowałem nad tym, aby siebie zwielokrotnić, rozszerzyć, pogłębić, by wszystko, co poza nim, usunąć precz, sobą stać się dla siebie, człowieka w sobie zmóc — Bogiem stać się dla siebie. I tak oto rozszerzałem, pogłębiałem, zwielokrotniałem tęsknotę moją: żądz mych klęskę Bogiem sobie uczyniłem...
Muller parsknął już tylko złym śmiechem, zerwał się i depcząc kwiaty, rozrzucając na wszystkie strony ogarki od papierosów, chodził wielkimi krokami po pokoju. Gdy przystąpił doń, aby mu przerwać, Hertenstein schwycił go kleszczowo za ramię. — Słuchaj! — krzyknął i drżącymi rękoma przerzucał pośpiesznie kartki. Wreszcie znalazł: przypadł, przyległ do książki.
„Wyklnij z ducha twego wszelkie myśli o «samym sobie*. One cień rzucają na twe najwyższe wzloty, na śnieżne wyniosłości najczystszych chwil życia twego; są jako chmur okłęby, co ci słońce przysłaniają. Obojętnością i dumą zaskorupią-ć serce, rozdmuchają do potworności każdy drobiazg twych upodobań i niechęci, rozwielmożnią żądz twych chciwe ogromy, troską czoło zryją, najsilniejszą wolę podkopią i zniszczą.
Zapomnij o samym sobie [...] — fragment kazania Buddy w Benares, nazywanego „kazaniem o obrocie koła prawa" (Dham-maczakkapawattanasutta).
Ibidem.
Ibidem.
Ibidem.