206 WACŁAW BERENT
krzywda się w niebie nie stała. Widzisz milionowych tęcz płonącą bramę i biały, szumny gościniec aniołów? Słyszysz ziemskiego ptactwa świergot radosny? łąkowych kwiatów poszumy tajemne i małych smutnych dzieci śmiech szczęśliwy? Patrz — oto po prawicy Boga Ojca zasiada Chrystus Pan nasz miłościwy.
Urbi et orbif... Urbi et orbif38...
Słyszysz trąb serafickich łoskotanie weselne na cztery świata strony? Raduj się, grzeszniku, radlij z aniołami! •Hosanna królowi Dawidowemu39, hosanna na wysokościach!!...*”
Kiedym, po gorączkowej i pilnej nocy oraz po pracowitym dniu następnym, pod wieczór jej to odegrał i kiedy, po ostatniej modlitwy hejnale, ręce mi z klawiatury opadły drżące, usta wyszeptały niewolnie wraz z ostatnim pobrzękiem ostatniego tonu:
— Tobie to, Hilda, pod nogi.
Chciała coś odpowiedzieć: poruszyły się tylko wargi. Blada i poważna była na twarzy, myślała snadź nie o mnie, lecz o tym, co słyszała przed chwilą, rozumiejąc, że było to Reąuiem40 do wczorajszego pogrzebu.
Mówiłem jej potem, że się tak słaby i zmęczony czuję nie tyle nie przespaną nocą, ile tą gorączką trawiącą, że chciałbym o wszystkim móc zapomnieć i dzieckiem być...
— Już nim jesteś — rzekła. — Każdy z takich... — zaczęła i nie dokończywszy myśli swojej, zgarnęła tren sukni z dywanu.
— Chodź — mówiła wskazując mi miejsce na dywanie tuż przy fotelu.
1 głaszcząc po chwili włosy moje:
88 (laC.) — miastu i światu; formuła uroczystego błogosławieństwa papieskiego.
» Hosanna (z hebr.) — okrzyk wyrażający radość i tnumf. io Reąuiem (łac.) — rekwiem, pieśń pogrzebowa.
— Zabieram cię ze sobą. Musisz dać koncert w stolicy.
— Nie! nie!
Roześmiała się.
— To podnieca, budzi, dodaje sił. My musimy mieć coś takiego, co by nas ciągle naprzód pchało; w przeciwnym razie cofamy się łatwo albo tracimy właściwe miary.
— O czym ty mówisz?
— O tłumie. — I jest w tym upojenie, krótkie, ale mocne: haszyszowe.
— W czym, Hilda?
— We władaniu tłumem... Ich dusza ma całą gamę uczuć. Te rozproszone oklaski, gdy wchodzisz, to naprężone milczenie, gdy zaczynasz, to westchnienie gromadne czasami, poszepty i te nagłe burze oklasków...
— Powiedz, Hilda — mówiłem siedząc u jej nóg jak paź i ujmując ją za obie ręce — powiedz, Hilda — w tym musi być coś upokarzającego: być aktorką?
— Dzieciaku, jesteś niegrzeczny względem kobiety! — śmiała się zgarniając mi włosy z czoła. — Mówi się: artystka.
— Przepraszam.
— Przeproś!
Ucałowałem obie ręce.
— Wstań i pokaż się: lubię ten wasz mundur.
— Hilda!
— Wstań!... — przytupnęła nogą. — Że też tobie pozwalają w pułku nosić takie długie włosy.
— Ale ja siądę z powrotem — kaprysiłem zawstydzony.
— Siądź... Ile ty masz lat? Poczekaj!...
— Dwadzieścia cztery — pomagałem jej pamięci.
— Śmieszny!
— Hilda, nie mów tak!
— Nie, nie!
— TV nie jesteś taka, jakem wczoraj myślał.
— Kobieta nigdy nie jest taką, jak ją sobie wyobraża dwudziestoczteroletni porucznik.