WACŁAW BERENT
nikogo prócz kelnerów, nie zdziwił się nawet bardzo. „I do tego dojść można!” — rzekł do siebie. Podarł kartki na drobne kawałki i rzucił je w kąt. „Te wszystkie polipy dla mnie już nawet ciałem egzystować nie potrzebują. Ja mam je wszystkie — tu, w głowie!!”
Dłońmi oczy przysłonił i wciskał je sobie w ciało. Ale rozbudzona myśl już mu spokoju nie dała. „Wszakże i ty byłeś dla nich Beatryczą1 — podsunęła mu natrętnie. — Tylko że tobie nie pomagał zdradny Eros, lecz poczciwy, nigdy nie zawodzący Merkury. «La tua reclama imploro — o Jelsky po-tente!*2— tak się większość was z głębi duszy modliła. Ilu geniuszów napłodziliśmy z tobą, poczciwy Merkury! Ilu ich rozpycha się teraz w życiu i drzemie w przedsionkach Parnasu lub w loży portiera. Zwłaszcza tam! Bo czyż może być bardziej wymarzone stanowisko społeczne dla tych, co przeliczyli się wprawdzie w swym talencie, znają wszakże natomiast stosunki, normy i wymagania: wiedzą, przed kim można hardo łeb zadrzeć, a przed kim należy kark nisko pochylić? Nie byle jakie to obowiązki i nie lada odpowiedzialność przed społeczeństwem! Niech tam wewnątrz trudzą się, myślą, męczą, szaleją, kochają i giną; portier musi mieć zawsze obiektywną i czcigodnie poważną fizjonomię kolumny. Portier reprezentuje przecież godność gmachu; wyszarzanym tużurkiem pańskiego dziada lub pańską liberią imponuje ulicznym tłumom tak dalece, że gasi doszczętnie wszelką ciekawość tego, co się wewnątrz dzieje. A dzieje się zawsze źle: nie tak to za starszych państwa bywało! I ludzie wierzą, że źle się dzieje. Któż bo lepiej od portiera znać może pańskie plotki?
Serdeczni moi — zwrócił się Jelsky do tego stołu w kącie, co mu wciąż oczy drażnił i przyciągał wzrok — serdeczni moi, jam was wszystkich na Pegaza powsadzał. Siedźcież bodajby okrakiem, ale trzymajcie się mocno za grzywę i jedźcie powo-
li a ostrożnie wygodnym gościńcem naśladownictwa lub oh chodną ścieżką względów i względzików. Poczciwy koń zaprowadzi was prędzej czy później do żłobu. Cierpliwości tylko'
Wam przystoi być bardziej uświadomionymi od starszego pokolenia; toteż w zwycięskich fanfarach, wśród uroczystych peanów3 na cześć Erosa, pokłońcież się choć po cichu Merkuremu. Innymi słowy, oddając hołdy każdy swej Beatryczy, wspomnijcie choć kiedy niekiedy dobrym słowem — Jel-8ky*ego.
Bo te dożynki wasze, polipy moje, to chyba życia mego jedyny plon będzie”.
„Osmętniałem coś?” — Jelsky podrzucił hardo głowę. .Trzeba zjeść kolację” — pomyślał i sięgnął po jadłospis. Lecz karta wypadła mu niebawem z rąk. .Oto są skutki ambicji! — podszepnął mu w nagłym zwrocie bies kapryśnej myśli. — Pomyślałem na chwilę tylko o pośmiertnej sławie i straciłem natychmiast apetyt... A gdyby tak do kolacji zaprosić Liii?... Albo — tiensl — Zosię Borowską! Tbwarzystwo naiwnej kobiety robi nadzwyczajny apetyt!... Nie można, niepodobna! — łzami przesoliłaby mi wnet wszystkie potrawy".
Począł cos kreślić ołówkiem po stole. Z bezładnie poplątanych linii wyjrzały nagle kontury ptaka.
.Chrześcijański ptaszek Feniks? — zgłębiał Jelsky własny rysunek — czy też... czy też — kanarek?... Oj źle!’ — Jelsky przygryzł wargi.
Wychylił czym prędzej kieliszek wina i starał się ten nieznośny zgrzyt dokuczliwych wspomnień zagadać czym prędzej, zasypać nowymi myślami, pogrzebać w ironii.
„A no — mówił do siebie ocierając wąsy po winie — droga otwarta! Mieszkanko czyściutkie, rondle są w kuchni, po poprzedniku pozostały pantofle, z których szczęśliwie wyskoczył... Recepta żywcem wyjęta z epilogu angielskiej powieści Stojący nad przepaścią artysta odżył, odrodził się w miłości
byłeś dla nich Beatryczą — przewodnikiem (tak jak Beatrycze w Boskiej Komedii Dantego).
(wł.) — błagam o twoją reklamę, o potężny Jelsky.
pean (z gr.) — pieśń pochwalna.