94 WACŁAW BERENT
ponieważ dzisiejszej nocy zjawił mi się w gorączce szatan. Streszczam się: mam katzenjammer życiowy w połączeniu z febrą i bólem głowy; do redakcji nie przyjdę. Zegnam.
Posłaniec śmiał się i dławił swym cygarem. Spojrzawszy jednak na bladą, zimną, prawie surową twarz Jelskj^ego spoważniał natychmiast i cofnął się ku drzwiom.
— Jeżeli rodak odczuwa potrzebę obełgania tragizmem swych kolei życiowych i wyłudzenia wsparcia, będę nad wieczorem w kawiarni „Muzeum". Niech będzie pochwalony! — rzucił na pożegnanie po polsku.
— Na wieki wieków — brzmiała odpowiedź.
Posłaniec, biegnąc po trotuarach zwykłym truchtem łazę-
gi, kiwał siwą głową i mruczał:
— Tego musi coś szarpać za one dudy1 — za nerwy — hę? Ten coś knuje. Coś... coś... we łbie tym warzy. Z gęby diabeł się śmieje, a w oczach śmierć się strachem zżyma. Człowiekowi takiemu nie mów, co pół świata zeszedł, taki ma na to oczy, czego i przez połową lunetę nie dojrzy. Widziało się i to! Bywają tacy ludzie, co z nimi kilka słów zagadasz, a on ci potem z głowy wyjść nie chce. I będzie ci się naprzykrzał pamięci, będzie nękał, będzie ci trapił duszę, jakby o Zdrowaś Maria prosił. — Stary zboczył w poprzecznicę, aby mieć przyjemność kornego zdjęcia czapki przed kościołem.
Jelsky tymczasem chmurzył się dalej nad listem.
„Dobrzy ludzie..." Hm!... hm!... I tak dalej... „topić..." Da capo!2... „Świat się na mnie zwalił". — Przesadne! — „Myślę, że tam na świecie słońce już dziś wcale nie wzeszło..." To jest kapitalne w naiwnej ekspresji!... „Niech panu Pan Bóg..." — i tak dalej... „Ja bo nie umiem...” — Ślady łez na papierze!... „ale na litość Boską, niech pan mną nie pogardza...”
Jelsky uderzył się po kolanach. — Kobieta! — krzyknął. — Kobieta! Sacre nom de nom3— kobieta!
„Sukienki już spakowałam..." Sukienki są w tym wszystkim, jak na mój smak, drobiażdżkiem ogromnie rzewnym — „i czekam spełnienia pańskiej obietnicy..." Co ja jej, do diabła, obiecać mogłem?!... „Piekarza, gdy dzwonił z rana i tak dalej. — „Boję się wszystkiego — drżę ciągle... — Kanarek w klatce już nawet nie śpiewa..." Śpiewa?' Zlitujże **ę. kanarek wrzeszczy, nie śpiewa. — „...nie śpiewa i ciągle tylko na mnie patrzy. A ja już z tego tylko ustawicznie płakać muszę..." Za dużo wilgoci! — „i plotek także bardzo się boję Rozumie się!... „Klucz od zatrzasku przesyłam". Oczywiście* — Signum manu propria 4 5: „podła! podła! podła! — Zosia Borowska". — Zosia! — nawet we własnych myślach Zosia*
— Taak!... — Jelsky wypuścił cały zapas tchu z piersi „A wiesz ty, mały ptaku, że ty byś mogła wziąć każdego, żeby chociaż... choć przed rokiem!"...
„Postscriptum*. No jakże? — postscriptum być przecie musi. — „śnił mi się pan Muller całą noc. Czy miał krwotok*’ I że mnie przeklinał".
Tu Jelsky poczerwieniał nagle i zerwał gwałtownie cwi-kier. „Więc i ona go widziała?!" Począł wielkimi krokami chodzić po pokoju. Sięgnął na chwilę po rękopis Mullera, lecz odrzucił go niebawem.
„Do diabła — wołał — w tych «nowych blagach*® jest coś więcej niż rozkoszny dreszcz dla historyczek!" I znowu stanął mu przed oczyma pamiętnik Mullera, to niezrozumiałe, niepokojące wpisanie się jego w jakieś wyczucia tego, co się w tej chwili w drugim końcu miasta działo, wreszcie jego własne widzenie potem —jej znowuż list i trwoga... „Czy ja tu czasem nie tylko z Mullerem walczę, nie tylko z mą. me tylko z sobą? Czy tu czasami nie wkradło się już coś?"... Równocześnie prawie przyniósł kaprys myśli:
dudy (gw.) — wnętrzności.
da capo (wl.) — od początku.
(fr.) — tu: święte i przeklęte imię.
(łac.) — podpis własnoręczny.
„nowe blagi* — aluzja do modnego wówczas ruchu teozo5cz-nego; tu: zjawiska telepatii.