94 WACŁAW BERENT
— Jelsky cytuje oczywiście Mullera — wtrącił Borowski, posłyszawszy ostatnie słowa. — W ogóle, radzę bliżej poznać Mullera. Odkryjesz doktór źródło elokwencji i erudycji wielu dziennikarzy...
— Potwarz! — oponował Jelsky i wetknął Borowskiemu cygaro w usta na znak, by milczał.
— ...oraz niewyczerpany skład sentencji, tyczących się kobiet — mówił mimo to Borowski. — Wielki, lecz dziwaczny łeb siedzi na tym suchotniczym ciele. „Kobiety — mówił na przykład mej żonie — są jak żuki: składają najpłodniejsze nasiona w to, co próchnieje i gnije. Prusy — mówił innym razem — są dlatego najpotężniejsze w Europie, ponieważ pruskie kobiety są najgłupsze na świecie”. — Miillerek, choć Niemiec, nie cierpi Prusaków. Albo raz, pamiętam: „Kobiety dawniejsze perfumowały się ideą, ciągnęły do żelaza i wszystkie razem cuchnęły krwią; dzisiejsze spryskują się sztuką, ciągną do złota i wszystkie razem śmierdzą prostytucją... Nouissimae gloriae cupido20 — mówił dziś o Yvecie — jest kobieta artystka, kobieta droga i cuchnąca, jak wszystkie ścieki życia razem wzięte...”. Muller — kończył Borowski — nienawidzi kobiet, ponieważ jest erotomanem.
Kunicki parsknął suchym śmiechem na tę ostateczną i najgłębszą sentencję. Ale śmiech jego zerwał się nagle i uciął jakby pośrodku. Na twarzy jego odbiło się takie ogromne cierpienie, że Borowski nachmurzył się, a Jelsky skrzywił z niesmakiem.
— To jest otchłań — rzekł.
— Kobieta?
— Nie, ona jest najczęściej kałużą — tylko nasze myśli i uczucia dla niej.
„I to jest niezłe” — notował w myślach Jelsky.
Tramwaje elektryczne śmigały po asfalcie z suchym pluskiem, w równych rzutach, jak łodzie parowe po zaskrzepłej powierzchni stawu. Dzwonki grały. Powozy biegły lekko
20 (łac.) — ulubienica świata.
i równo; miarowy grzechot kopyt końskich wybijał się ponad krótkie okrzyki, dzwonki, świstki, gwar i huk tłumu. Kiedy niekiedy zadudniała głucho trąbka i z niecierpliwym warczeniem potwornego żuka przeleciał jak strzała dygoczący automobil.
Z ciężkiej machiny omnibusu wywinął się chłopak w dżokejskiej czapce, stosem gazet jak chorągiewką mignął i wrzasnął; -
— Katastrofa w Nowym Yorku!... Zamach anarchistów?21
I tym wołaniem jakby echo zewsząd zbudził. Wzdłuż i w
poprzek ulicy rozbiegła się krzykliwa banda kamlotów22.
— Katastrofa w Nowym Yorku!...
Skłębił się, zwichrzył, poplątał tłum na trotuarach.
Porywał ten gorączkowy wir, ten kierat pełny zgiełku, krzyku i tumultu; krew żywiej krążyć poczynała, ruchy stawały się w tłumie giętkie, elastyczne. Czaiły się zmysły. Muzyka w sąsiedniej kawiarni grała coś z Carmen.
„To-re-ador! To-re-ador!”23— brzęczało w uszach jak natrętna mucha. UjO f-'# '('-J \r
— Katastrofa w Nowym Yorku!... Straszna katastrofa!...
Ponad rynsztokiem posuwał się zgarbiony, ogromnie obojętny i głuchy na wszystko starzec: szukał w ścieku 24 odpadków od cygar.
— Patrzcie — wołał Kunicki — oto jest człowiek w mieście, który dziełem swoim żyje.
— Dobry! — aprobował krótko Jelsky i rzucił starcowi dymiący jeszcze ogarek.
Kupili gazetę. Kunicki wetknął w nią nos na długo, Jelsky przebiegł ją oczyma i oddał Borowskiemu; ten spojrzał od niechcenia i oddał któremuś z przechodniów.
21 Nie udało się potwierdzić autentyczności tego wydarzenia (nie było takiego zamachu terrorystycznego w teatrze).
22 kam lot (z fr.) — uliczny sprzedawca gazet.
28 Fragment barytonowej arii Tbreadora z III aktu opery Carmen Georges’a Bizeta (1838—1875) do libretta Henriego Meilhaca i Ludovica Halevy’ego wg opowiadania Prospera Merimee.
24 We wszystkich wyd. jest „ścisku”. Popr. J. P.