Krakowa, bo i on niebawem upodobnić się może do metropolii na wzór amerykański, do zachodnich miast-kolosów, które „są społecznym aglomefatćńi, przypadkowym zbiorowiskiem ludzi niczem 'ze sobą nie związanych1 wyzyskujących się nawzajem” . To wszystko — o wynalazkach i o cywilizacji i o negacji — wygląda jakby przepisane z Rzewuskiego, choć~bez wyciągania tych samych wniosków politycznych. Ale nie było przepisane z pewnością. Ta sama idealizacja przedkapitalistycznego społeczeństwa — kiedy ludzie wyzyskiwali się nie „nawzajem” — ten sam historiozoficzny katastrofizm, te same klisze myślowe i frazeologiczne pojawiały się samorodnie i wciąż na nowo przez całą epokę mieszczańskiej cywilizacji. Są powszechne, nie ma w nich nic specyficznie polskiego, ale w Polsce ledwie wychodzącej z pańszczyzny i wcale jeszcze nie wychodzącej ze starej nędzy i analfabetyzmu, w Polsce pozbawionej własnego rządu i szkoły, pozbawionej zasobów surowcowych i kapitałowych, takie słowa odmowy miały może szczególną moc obezwładniającą.
Ocaleniem ginących wartości miała być, jak zawsze,, wieś i lud. Wieś ńa przykład szwajcarska^ sT lud na przykład krakowski. „Wieś szwajcarska w swoim rodzaju jest idealnie piękna i acz cywilizowana [...] przedstawianie tylko zamożność, ale powiedzieć można włościański komfort, jest jednak idealnie sielską”2. Wieś galicyjska nie przedstawiała wprawdzie włościańskiego komfortu, ale za to lud krakowski był ostoją tradycji i narodowości: „Uczucie narodowe jest żywiołem konserwacji, nie ma go bez pomników przeszłości i nie ma go bez ludu, który w swej bierności i bezczynie przechowuje pierwiastki narodowe niezmiennie przez całe wieki: wiarę, język, óbyczaj, strój nawet. Tradycje coraz więcej w nas inteligentniejszych się zacierają, zamieniamy je za lada błyskotkę obcą, my od góry aż do ludu ulegamy tak rozkładowym prądom, że już nic przechować nie jesteśmy zdolni”3.
Lud już przez romantyków stawiany bywał chętnie na miejsce szlachty jako zachowawca narodowej tradycji, a jednak wypowiedź tak śamokrytyczna w konserwatywno-ziemiańskiej gazecie była jakimś znamieniem nowej epoki i upadku szlacheckiej wiary w siebie. Nie oznaczało to jednak rezygnacji z roli historycznej. Już przecież także
i w rosyjskim zaborze pretendenci do kierowania opinią ziemiańską budzili się z odrętwienia. „Niwa” pod sterem Mścisiawa Godlewskiego i Józefa Kasznicy próbowała akomodować — raz jeszcze — program pracy organicznej do potrzeb 5by wateli, to jest czyniąc zeń program ratowania ziemi szlacheckiej óf^ZTradycji jako ,',duchówegcTteryto-rium” narodu28. I ziemia, i tradycja miały bycszancamlobrony przed kosmopolityzmem, Niemcami, Żydami, a należało się domyślać, że i przed rusyfikacją. Wkrótce, w roku 1880, z łam „Niwy” rozlegnie się wielkie wołanie do Nieobecnych29.
Wcześniej jeszcze czytelników z lepszych rodowodowych sfer wzburzyły dwie glośnę_powieici drezdeńskiego emigranta Kraszewskiego: Morituri i Resurrecturi. Z głosów, które się odezwały, jeden Glos szlachcica polskiego szczególnie wart uwagi, bo zawarł w sobie cały kanon szlacheckiej ortodoksji. Pisał tę książeczkę jakiś „szlachcic na zagrodzie” gdzieś zapewne w rosyjskim zaborze, a wydał we Lwowie w roku 1880 właśnie. W tyfn szlachcicu, który z pasją ujął się za skazanymi przez Kraszewskiego na historyczną śmierć szlachetnymi lecz bezbronnymi książętami Brańskimi i któremu pałac czy dwór były wyraźnie bliższe od zagrody, domyślać się można kogoś związanego przed laty z Dyrekcją Białych. Gorszy od wyroku śmierci zdał się krytykowi pomysł odrodzenia zrujnowanej szlachty przez uprawę ogrodu warzywnego. Tu już autor Resurrecturi okazał się nic tylko grabarzem swojej rzekomo umarłej klasy, lecz jej odstępcą. Albowiem dobrze to i słusznie, że szlachta wielu zajęć się wstydzi i że żyje obyczajem dziadów, a nie obyczajem Szmulów. Godłem jej jest krzyż i szlachetność, nie zaś „zmartwychwstanie” przez cześć dla złotego cielca i dla utylitaryzmu.
Szlachta to „dziedziczka dotąd niepodzielna całej historycznej narodowej przeszłości”. Ona to .niedawno „na korzyść młodszej swej braci, włościan, zrzekła się dobrowolnie i samorzutnie połowy swych włości”, ale włada jeszcze drugą połową polskiej ziemi i obrona zagonu jest na teraz jej patriotyczną i religijną misją. Szlachta żyje i wskrzeszać jej nie ma potrzeby, a już obelgą jest pomysł Kraszewskiego, który radzi szlachcie „tryumfalnie na maręhwi z pęczkiem szparagów pod pachą wjechać i zająć pozycję, z której ją publiczne i osobiste, a tak 4 1
285
-. 29 M. Godlewski, Nieobecni, „Niwa” i. XVII, 1880, s. 79-91.
* Z Krakowa (bez tytułu). „Czai” 1872, nr 84, 113.
Z tuagonu, „Czas" 1872, nr 207.
Z Krakowa (bez tytułu), „Czas” 1872, nr 107.
Z. Mocnrska, Od obroty tradycji do narodowej akrytsnoici. Z dziejów kryzysu pozytywizmu, „Znak" 1975, I. 294-316.