47
I w wyobraźni widzę wielką komnatę na wyniosłym tronie siedzi On, my zbliżamy się nieśmiało do stopni, klękamy, On powstaje, wznosi ręce i kreśli znak krzyża nad naszemi głowami. — Chwila się zbliża. Drzwi tajemnicze otwierają się. Szept niepokoju przebiega nasze szeregi, lecz zaraz milkniemy strwożone, i w ciszy, a skupieniu idziemy przez szereg pokoi, czerwienią wybitych. Serca nam silnie biją, gdy przechodzimy pomiędzy ludźmi, którzy w półkole ustawieni z nie mniejszem wzruszeniem oczekują ważnej chwili. W jednym zatrzymuje się nasza gromadka. Chwila rozczarowania. Znika marzenie o uroczystej audyen-cyi, ale prędko godzimy się z rzeczywistością i tak podniosłą na swój sposób, tylko niezgodną z obrazem oddawna w naszej wyobraźni utworzonym, kto wie czy także nie pod wpływem literatury. — Krótkie oczekiwanie i niepewność.
W tern w sąsiednej sali dolatują jakieś szmery, potem znów cisza. W drzwiach ukazuje sie kardynał i daje znak ręką. Machinalnie jakby siłą jakąś do ziemi przygięte klękamy. Wzruszona pochylam głowę, wtem słyszę głos jakiś dziwny, drżący, ale donośny i tak niezwykły, że jeszcze dotąd go słyszę. Wznoszę oczy i patrzę ku drzwiom. Papież, on taki znany od dawna, a także w wyobraźni często widywany. Ta sama dobra siwa głowa, postać skromna, nieco przygarbiona. Prostota wielka i słodycz biją z tego oblicza, z ust płyną słowa błogosławieństwa. Głos uroczysty, jakiś nieziemski przenika do naszych serc Głos nakazu czy wyroczni, nigdy nie zapomniany. Głowy nasze chylą się znów do ziemi, Papież kreśli krzyż nad naszemi głowami i powoli pochylony nieco przechodzi przez pokój i niknie za drzwiami. Oczy moje podążają za Nim, rada-bym zatrzymać tę postać w oczach i sercu na wieki. — Jak sen przemknął się przed nami.
Odurzone i milczące stoimy jeszcze długo, nie mogąc uwierzyć, że to, na co tak długo czekałyśmy już minęło. I nie było snem, lecz rzeczywistością. Chciałybyśmy wrócić tę chwilę, cofnąć się o parę minut wstecz. O! może z większern uczuciem i przejęciem patrzyłybyśmy na tę po-