142 Emile M. Cioran
Ten, kto przyjmuje na siebie wielkie brzemię życia, przedkłada tragedię nad przemienienie. Obawa przed monotonią wzniosłych chwil jest większa niż lęk przed upadkiem. A czym innym może być dlań przemienienie, jeśli nie zapomnieniem jego tragedii i jego szlachetnego tchórzostwa? Niepokój dostarcza wielu radości, a cierpienie — wielu rozkoszy, człowiek obawia się bowiem każdej formy zbawienia, którą uważa za przedwczesną, nadchodzącą przed czasem. Tak jakbyśmy, dokonawszy wysiłku przemienienia, bali się sami spowodować własną zgubę. Ileż to razy aż do dziś człowiek mógłby się zbawić, jeśliby tego tylko pragnął? Kiedy stwierdzamy, że cierpienie ukazuje wszechświat zdolny zdusić i wspomnienie, i tęsknotę za rajem...
Życie, pseudonim Boga?
Dlaczego, kiedy nasza świadomość kurczy się do tego stopnia, że traci całą aktualną zawartość, kiedy zstępuje ku naszej dolnej granicy i skupia się w ostatnim punkcie, dręczy nas grzech, podobnie jak popełniona bezwiednie zbrodnia? I dlaczego rozwój świadomości grzechu unieruchamia go w nas jak wspomnienie, jakbyśmy byli go winni gdzieś już dawno temu? Dlaczego świadomość grzechu, która pojawiła się w określonym momencie naszego życia, przenosi źródło grzechu w to, co niepamiętne w naszej historii? Czemu przeżywamy grzech bezpoczątku.7 Czy nie dlatego, że kiedy grzech już w nas wstąpi, staje się on istot ową właściwością naszego istnienia, przenikając i osaczając nas tak, że nie możemy sobie wyobrazić siebie, kiedyś — w przeszłości, teraźniejszości czy przyszłości — wolnych od niego? Grzech wnika do źródła naszego istnienia, ponieważ grzechu dopuścić się możemy jedynie przeciwko jego pochodzeniu. Grzech nie jest towarzyszem, lecz sokiem. I chociaż rodzi się w czasie, sprawia wrażenie wieczności (bycie skazanym na wieczność).
Świadomość grzechu przenika nas tak głęboko, że wydaje nam się nieuchronnie, że przypominamy sobie mglisto niepamiętną winę. A grzech pogłębia się w sposób tak zjadliwy i tak zbrodniczy, że odkryjemy kiedyś, w odległej przeszłości, grzech naszych początków (to właśnie dlatego możemy mówić o pierworodności grzechu), grzech teraźniejszego i przeszłego istnienia. Istnienie jako pierwsza wina, błąd w tym, że się niegdyś istniało. Dlatego właśnie idea grzechu pierworodnego jest tak głęboko zakorzeniona w duszy ludzkiej. Nie zna grzechu ten, kto nie odczuwa, że niegdyś dopuszczono się wielkiej winy, i kto nie czuje się mimowolnie za to współodpowiedzialny. Tak samo nie zna grzechu ten, kto go nie przeżywa, nawet jeśli w niego nie wierzy, u progu grzechu teologicznego. Jego typową i pierwotną postacią jest grzech przeciwko Bogu: osobisty grzech człowieka przeciwko osobie boskiej. (Grzech wskazuje zawsze na stosunek egzystencjalny). Któż może stwierdzić, czy sam Bóg chroniony jest przed grzechem!? Czyż on sam nie zgrzeszył, wybierając spomiędzy nieskończonych możliwości istnienia świata tę o najmniej boskiej naturze? Czyż nie jest to grzech absolutny? Ludzie zgrzeszyli wobec Boga—Bóg zgrzeszył wobec ludzi!?
Różnica pomiędzy grzechem a cierpieniem: grzech możemy przyjąć jako stan naturalny, cierpienia — nie. Czyż jednak nie byłoby lepiej mówić o pierworodnym cierpieniu, a nie o pierworodnym grzechu?