150 Emile M. Ciorcin
powinniśmy litować się nad kimś, ponieważ nie jesteśmy jeszcze na jego miejscu, nie powinniśmy nigdy pozwalać sobie przydawać świetności jego szczęściu. Być ogarniętym litościąjedynie dlatego, że inny przed wami cierpi, to coś najbardziej pospolitego i prostackiego, to akt powszedniej miłości. Nie ma to nic wspólnego z litością, która rodzi się bez obiektywnego cierpienia, tej udręki litości w samotności! Litość bez uwarunkowania zewnętrznego, nieskończone pragnienie współczucia, zatracenia się w akcie miłosierdzia, to stłumione kołatanie duszy... Skąd pochodzi pragnienie umierania w cierpieniu innego? Co kryje się za tajemnicą tego głębokiego współczucia, które pochłania niektórych ludzi, aż do ich unicestwienia, dla których widok nieszczęścia stanowi sposobność, by kontynuować proces, który rozpoczął się w nich już dawno? Jakie są ostateczne korzenie litości?
W zwyczajnej litości człowiek chroni się przed swym mającym nadejść cierpieniem, uprzedzając je i uspokaja swą świadomość, myśląc o przyszłej nagrodzie. Tchórzostwo dające się wytłumaczyć, więcej, dające się usprawiedliwić.
W tym przypadku nie nawiązuje on żadnej relacji z przedmiotem swego współczucia, który jest zbędny i nieskuteczny. (Być może taka jest każda litość). Czy jednak organiczna litość może wypływać z lęku przed naszym przyszłym cierpieniem? Czy nie jest ona stanem współobecności z samym sobą, którego obiekt dodaje jej rzeczywistości, lecz nie intensywności? Czy takie cierpienie może wypływać jedynie z nieufności względem cierpienia? Czy wypływa ono jedynie z przeczucia tragedii, upadku, mglistego przeczucia mającej nadejść katastrofy? Czy litujemy się nad nieszczęśnikiem dlatego, że jesteśmy tak samo nieszczęśliwi jak on? Nie, przeciwnie, ponieważ nie istnieje większe nieszczęście niż to, z którego wypływa litość (nie istnieje stan, który zasługiwałby bardziej na litość niż stan, w którym jej doznajemy). Być ogarniętym przez litość oznacza wszystko utracić, nie mieć już niczego. Nieszczęście nie może osiągnąć niższego punktu, toteż żaden nieszczęśnik nie mógłby zapisać go na swoje konto. W litości kochamy własne cierpienie w cierpieniu innych. Napad litości postępuje w nas od środka ku obrzeżom. Tak jak natężenie naszego nieszczęścia może osiągnąć swój punkt kulminacyjny, pogłębienie nieszczęścia innego jest przemieszczeniem niezależnym od jego stopnia złudzenia. Litość jest właśnie tym zjawiskiem przemieszczenia. Przemieszczeniem, które jest w gruncie rzeczy obroną, ocaleniem. Zwykle oszukujemy samych siebie w litości. Wyobrażamy sobie, że litujemy się nad kimś bardziej nieszczęśliwym od nas i wyłączamy na pozór samych siebie z zadżumionej strefy. W rzeczywistości możemy być dotknięci litością jedynie wtedy, gdy osiągnęliśmy stopień niepowetowania większy niż osoba, wobec której doznajemy współczucia. Najwyższa i prawdziwa postać litości znajduje najlepszy wyraz w lęku przed cierpieniami, których oczekuje inny. Nie lituję się dlatego, że ktoś jest nieszczęśliwy, lecz lituje się nad tym, co mógłbym jeszcze wycierpieć. W tym porządku, nieskończoność i możliwość napełniają nas przerażeniem i niepokojem. W najwyższej litości umieszczamy się w najdalszym i absolutnym punkcie. Żyjemy wtedy w przekonaniu, że nikt nie może zajść aż tak daleko, że dla innych cierpienie jest kołem, poza którego obwodem pozostajemy jedynie my.
Jeśli w takich chwilach ogrania nas litość, kiedy my sami powinniśmy wzbudzić ją we wszystkich, jak nie