150 Btig Bestia
Nade wszystko jednak uznałem, że jeśli nawet czyn ten jest grzeszny, a nauka chrześcijańska prawdziwa, to lżej mi już będzie znosić piekielne katusze. Pamiętam też dobrze. że kiedy miałem jedenaście lat. ojciec dał mi do przeczytania jakąś obronę samobójstwa. pragnąc, abym wyraził swoje zdanie na ten temat; zrobiłem to. po czym wypowiedziałem się przeciwko samobójstwu. Ojciec wysłuchał moich argumentów w milczeniu, nie wyrażając zgody ani sprzeciwu — przypuszczałem więc. że stoi po stronie autora i nie zgadza się ze mną. Myślę jednak, że naprawdę szło mu o to, aby w miarę możności zrozumieć stan ducha swego przyjaciela, który kilka lat wcześniej odebrał sobie życie; jego śmierć bowiem wstrząsnęła moim ojcem do głębi. Sam jednak nigdy nie myślałem o takim rozwiązaniu, a teraz cała sytuacja mocno ciążyła na mojej duszy.
W owym czasie poznałem w gospodzie pewnego niemłodego już. przystojnego pana. którego widywałem tam już nieraz wcześniej, lecz nigdy z nim nie rozmawiałem.
On odezwał się pierwszy i długo opowiadał o cierpieniach, jakich zaznał w życiu. Zdołał tym otworzyć moje serce; swobodnie i z ochotą podjąłem rozmowę. W końcu zeszliśmy na temat samobójstwa i zgodziliśmy się, że jeśli niektórzy ludzie gotowi są ciągnąć swe smutki ze sobą aż po grób. a inni nie. to tylko dlatego, że ci drudzy obdarzeni są szczególną siłą ducha, która pozwala im pogardzać życiem, a której nie staje tym pierwszym. Inny człowiek napotkany w tawernie powiedział mi, że jest w tej kwestii zdecydowany i nie ma wątpliwości co do tego. iż wolno mu umrzeć tak, jak uzna za stosowne — chociaż skądinąd ten właśnie człowiek, który od tamtej pory zdążył jeszcze wiele wycierpieć, nadal żyje. Tak oto zaczęli mnie napastować wysłannicy władcy ciemności. Błogosławiony niechaj będzie Pan. dzięki któremu całe to zło obróciło się na dobre! Zbieżność opinii u dwóch rozsądnych, a nieznajomych sobie osób wydała mi się zadowalającym rozwiązaniem kwestii, toteż postanowiłem podjąć odpowiednie działania.
Pewnego wieczora w listopadzie 1763 roku. kiedy tylko zapadł zmrok, przybrawszy minę najbardziej pogodną i obojętną jak się dało, wkroczyłem do apteki i poprosiłem o półuncjową fiolkę laudanum. Zdawało mi się, że aptekarz przygląda mi się spod oka, lecz jeśli nawet tak było, to zdołałem na tyle opanować swój głos i zachowanie, by odwieść go od podejrzeń. Ponieważ do dnia, w którym to miałem się stawić przed zgromadzeniem Izby. został mi jeszcze jakiś tydzień, trzymałem buteleczkę w bocznej kieszeni. z zamiarem użycia jej, jeśli będę pewien, że nie ma innej drogi ucieczki. To, w rzeczy samej, zdawało mi się już oczywiste, lecz gotów byłem korzystać z wszelkich możliwości, by odwlec wykonanie mego straszliwego zamiaru; wszelako Szatan niecierpliwił się.
W przededniu stawienia się przed Izbą spożywałem śniadanie u Richarda i czytałem gazetę, gdy nagle natrafiłem w niej na pewien list; im dłużej go czytałem, tym bardziej zdawało mi się jasne, że jest to paszkwil, czy też satyra na mnie. Autor sprawiał wrażenie zaznajomionego z mym samobójczym zamiarem i wyglądało na to. że napisał ów list. aby mnie w tym zamiarze umocnić i skłonić do szybszego działania. Chyba to właśnie wtedy po raz pierwszy doznałem pomieszania umysłu; a w każdym razie padłem ofiarą silnych halucynacji. Powiedziałem sobie w głębi duszy: „Twoje okrucieństwo zo-
stanie zaspokojone, będziesz miał swoją zemstę!”—po czym w nagłym ataku pasji cisnąłem gazetę i wybiegłem z sali. kierując się ku polom, gdzie zamierzałem znaleźć jakiś dom i tam zginąć — a w razie niepowodzenia zażyć truciznę w rowie, jeślibym tylko znalazł wystarczająco odległy rów.
Nim jednak uszedłem milę. uderzyła mnie myśl. że mógłbym jeszcze ocalić swe życie; wystarczyłoby sprzedać to. co posiadałem w papierach wartościowych (można to było zrobić w ciągu godziny), znaleźć jakiś statek i popłynąć do Francji. Tam zaś, gdyby zawiodły wszelkie inne możliwości utrzymania się. postanowiłem znaleźć bezpieczne schronienie w jakimś klasztorze, co mógłbym łatwo osiągnąć, zmieniając wyznanie. Znacznie tą myślą pokrzepiony, wróciłem do mieszkania, by spakować wszystko, co się da w tak krótkim czasie. Kiedy jednak zajrzałem do swojej sakiewki, ponownie zmieniłem zdanie i znów dostrzegłem wszystkie przewagi samobójstwa.
Nie wiedząc, gdzie zażyć truciznę — albowiem w mieszkaniu zawsze mogła mi przeszkodzić praczka lub jej mąż — odsunąłem tę myśl na bok i postanowiłem się utopić. Natychmiast wziąłem więc dorożkę i kazałem się wieźć na nabrzeże przy Tower, zamierzając rzucić się do rzeki z pomostu koło Urzędu Ceł. Byłoby dziwne, gdybym tu nie wspomniał, jak przez cały czas coś odciągało mnie od tych miejsc, które nadawałyby się najlepiej do wykonania mojego planu, w stronę innych, gdzie byłoby to prawie niemożliwe: z pól. na których trudno było oczekiwać, że mnie cokolwiek powstrzyma, na pomost przy Urzędzie Ceł. gdzie należało się spodziewać wszelkiego rodzaju przeszkód — a działo się tak dzięki nagłemu impulsowi, który potrwał akurat dość długo, bym zdążył się cofnąć z powrotem do mieszkania, po czym natychmiast zniknął. Myśl o wyjeździe do Francji, zanim spełniła swój cel. zdawała mi się najlepsza w święcie, a potem w jednej chwili uznałem ją za niepraktyczną, absurdalną, a nawet śmieszną [...).
Wysiadłem z powozu na nabrzeżu przy Tower, z postanowieniem, aby już nigdy doń nie wrócić. Jednak podchodząc do nabrzeża, stwierdziłem, ze poziom wody jest niski i że siedzi tam strażnik, pilnujący jakichś towarów — jakby po to. żeby mnie powstrzymać. Tak oto droga w bezdenną głębię została mi miłosiernie odcięta, wróciłem więc do powozu i kazałem stangretowi jechać z powrotem do Tempie. Zaciągnąłem firanki, ponownie dobyłem laudanum i chciałem je natychmiast wypić, lecz Bóg postanowił inaczej. Stoczyłem nieoczekiwaną walkę, która mało co nie rozbiła mnie na kawałki — nie był to już dygot, lecz konwulsja, od której straciłem władzę w członkach, a umysł mój był równie roztrzęsiony co ciało.
Rozdarty między pragnieniem śmierci a lękiem przed nią. dwadzieścia razy podnosiłem fiolkę do ust i tyleż razy powstrzymywała mnie jakaś przemożna siła; chwilami zdawało się nawet, że to niewidzialna ręka ściąga flaszkę w dół, gdy tylko podniosę ją do ust. Dobrze pamiętam, że spostrzegłem to z niejakim zdumieniem, acz nie zmieniło to w najmniejszym nawet stopniu mej decyzji. Z trudem chwytając powietrze, w okropnych drgawkach rzuciłem się w kąt powozu. Parę kropel laudanum, które dotknęły moich warg, wraz z jego oparami zaczęło na mnie działać otępiająco. Żałując utraty tak znakomitej okazji, a zarazem nie potrafiąc jej wykorzystać, postanowiłem rozstać się z życiem — i na wpół już umarły ze zgrozy, ponownie wróciłem do