1% Bóg Bestia
Gogh zabił się, Strindberg oszalał. Odtąd liczba ta stale rośnie. W czasie pierwszego wielkiego rozkwitu modernizmu umierający na gruźlicę Kafka zapragnął swoją przedwczesną śmierć naturalną przemienić w samobójstwo artystyczne, niszcząc wszystkie swoje utwory. Virginia Woolf utopiła się, padając ofiarą własnego nadmiaru wrażliwości. Hart Crane poświęcił mnóstwo energii próbom narzucenia estetyki swemu życiu, będącemu rozpaczliwą mieszanką homoseksualizmu i alkoholizmu — aż w końcu, stwierdziwszy swoją klęskę, rzucił się do Morza Karaibskiego z pokładu parowca. Dylan Thomas i Brendan Behan zapili się na śmierć. Artaud spędził całe lata w zakładach dla obłąkanych. Delmo-re’a Schwartza znaleziono martwego w jakimś podłym hoteliku na Manhattanie. Malcolm Lowry i John Berryman byli alkoholikami i obaj popełnili samobójstwo. Zrobili to również Cesare Pavese i Paul Celan, Randall Jarrell i Sylvia Plath, Majakowski, Jesienin i Cwietajewa. Samobójcy pośród malarzy to między innymi: Modigliani, Arshile Gorki, Mark Gertler, Jackson Pollock i Mark Roth-ko. Między pokoleniami znalazł się Hemingway, którego proza ukształtowała się na szczególnej fizycznej etyce męstwa i opanowania aż do granic wytrzymałości. Odarł on swój styl do kości, aby osiągnąć ów efekt fizycznego wdzięku — co wymagało wielkiej oszczędności środków, wielkiej precyzji i wielkiego napięcia pod pozorami swobody. Przy takim punkcie widzenia niszczące działanie czasu — a więc osłabienie, niepewność, niezdarność, brak precyzji, ogólne pogorszenie czegoś, co niegdyś działało jak dobrze nastrojona maszyna — byłoby czymś równie koszmarnym, jak całkowita utrata zdolności pisania. W końcu więc Hemingway poszedł za przykładem ojca i zastrzelił się.
Każda z tych śmierci ma swoją wewnętrzną logikę i swój niepowtarzalny rodzaj rozpaczy, a oddanie sprawiedliwości im wszystkim wymagałoby szczegółowości przekraczającej moje obecne zamiary. Pojawia się tu jednak proste spostrzeżenie: przed wiekiem XX można poszczególne przypadki omawiać pojedynczo, gdyż artyści, którzy wtedy odbierali sobie życie lub mieli ku temu poważne skłonności, stanowili nieliczne wyjątki. W XX wieku natomiast następuje gwałtowne zachwianie równowagi i im lepszy artysta, tym bardziej wydaje się zagrożony. Oczywiście nie jest to w żadnym razie jakaś sztywna zasada. Wielcy Starcy literatury są liczni i zaiste wielcy: Eliot, Joyce, Valery, Pound, Mann, Forster. Frost, Stevens, Ungaretti, Montale, Mariannę Moore. A jednak liczba ofiar wśród utalentowanych wydaje się przekraczać wszelkie proporcje, jak gdyby jakiejś radykalnej zmianie uległa sama natura artystycznych zobowiązań i wiążące się z tym wymagania.
Przyczyn, jak sądzę, jest kilka. Jedna z nich to owa nieustanna, niezaspokojona potrzeba eksperymentu, stała chęć odmiany, innowacji, niszczenia stylów już uznanych. „Jeżeli jakaś rzecz się sprawdza—jak powiada Marshall McLuhan — to znaczy, że jest już przestarzała.” Eksperyment ma jednak swoją własną logikę. która odwodzi go od formalnych zagadnień technicznych w sferę, gdzie zmienia się rola samego artysty. Ponieważ sztuka zmienia się, kiedy dostępne formy
przestają wystarczać do wyrażenia tego. co trzeba, wynika z tego, że każdej prawdziwej rewolucji w dziedzinie techniki towarzyszy głęboka przemiana wewnętrzna. (Nie interesują nas tu zmiany powierzchowne, są one bowiem sprawą mody, a zatem nie dyktuje ich żadna wewnętrzna konieczność, lecz potrzeby przemysłu artystycznego oraz popyt wśród konsumentów sztuki.) Tak więc dla poetów romantycznych jednym z głównych gestów wyrażających ich nową swobodę uczuć było odrzucenie gorsetu klasycystycznego, rymowanego dwuwiersza. W podobny sposób pierwsi moderniści zaniechali tradycyjnego rymu i metrum na rzecz wiersza wolnego, który pozwalał im podążać dokładnie i bez odchyleń za odruchami własnych emocji. Krótko mówiąc, odkrycia w dziedzinie techniki wiążą się w jakimś stopniu z odkryciami w dziedzinie psychiki; im bardziej radykalny eksperyment, tym głębsze skutki wewnętrzne. Zapewne dlatego potrzeba eksperymentowania osłabła w latach trzydziestych, kiedy zdawało się. że polityka lewicy dostarczy wszelkich odpowiedzi —jak również w Anglii lat pięćdziesiątych, kiedy to poeci z grupy „The Movement” zajęli się unieśmiertelnianiem komfortów i dyskomfortów życia na przedmieściach. Nie znaczy to, że eksperymentalny i awangardowy styl cokolwiek gwarantuje, można go bowiem przyjąć za dobrą monetę równie łatwo jak jakąkolwiek inną ekstrawagancką szatę; można go też nader łatwo zawstydzić przed bojaź’.i„ymi i wiernymi konwencji, jako że przejrzyste struktury takiego stylu bez trudu demaskują brak oryginalności u jego użytkownika: wystarczy spojrzeć na nudnych naśladowców Ezry Pounda i Williama Carlosa Williamsa z obydwu stron Atlantyku.
Ale dla poważnego artysty eksperyment jest czymś więcej niż tylko majstrowaniem przy mechanizmach. Dostarcza kontekstu, w który m artysta może zająć się odwiecznym pytaniem „Kim jestem?” bez moralnych, kulturowych, czy nawet technicznych ułatwień. Ponieważ jego talent polega po części na osobliwej umiejętności wcześniejszego niż u innych wyczuwania i wyrażania napięć własnej epoki, ruch modernistyczny, mimo nieustannych drobnych zwrotów, odbywał się w stronę coraz to bardziej introwertycznych reakcji na coraz to straszniejsze katastrofy. Jak gdyby, wyciągając skrajne konsekwencje z Conradowskiej maksymy, „zanurzony w niszczącym żywiole” artysta całkowicie zmienił swoją rolę społeczną: z romantycznego bohatera i oswobodziciela stał się kozłem ofiarnym.
Wyjątkowo pięknie i smutno dał wyraz temu nowemu położeniu Wilfred Owen, który zginął, zanim jeszcze zaczęła się wielka modernistyczna przemiana. W ostatni dzień 1917 roku napisał on do matki:
Życie mnie nie zawiodło. Wszystkiego zaznałem w obfitości:
Okropnej pracy w Shrewsbury i Bordeaux. Niezwykłych uciech w Pirenejach i zabaw w Craiglockhart. Wiary w Dunsden. Straszliwych niebezpieczeństw nad Sommą. Poezji, Twojej miłości i współczucia dla pokrzywdzonych — zawsze.
Kończę ten rok jako Poeta, droga Matko, którym jeszcze nie byłem, kiedy się zaczynał. Georgianie mają mnie za równego sobie; jestem poetą z krwi i kości.