P1030354

P1030354



1% Bóg Bestia

Gogh zabił się, Strindberg oszalał. Odtąd liczba ta stale rośnie. W czasie pierwszego wielkiego rozkwitu modernizmu umierający na gruźlicę Kafka zapragnął swoją przedwczesną śmierć naturalną przemienić w samobójstwo artystyczne, niszcząc wszystkie swoje utwory. Virginia Woolf utopiła się, padając ofiarą własnego nadmiaru wrażliwości. Hart Crane poświęcił mnóstwo energii próbom narzucenia estetyki swemu życiu, będącemu rozpaczliwą mieszanką homoseksualizmu i alkoholizmu — aż w końcu, stwierdziwszy swoją klęskę, rzucił się do Morza Karaibskiego z pokładu parowca. Dylan Thomas i Brendan Behan zapili się na śmierć. Artaud spędził całe lata w zakładach dla obłąkanych. Delmo-re’a Schwartza znaleziono martwego w jakimś podłym hoteliku na Manhattanie. Malcolm Lowry i John Berryman byli alkoholikami i obaj popełnili samobójstwo. Zrobili to również Cesare Pavese i Paul Celan, Randall Jarrell i Sylvia Plath, Majakowski, Jesienin i Cwietajewa. Samobójcy pośród malarzy to między innymi: Modigliani, Arshile Gorki, Mark Gertler, Jackson Pollock i Mark Roth-ko. Między pokoleniami znalazł się Hemingway, którego proza ukształtowała się na szczególnej fizycznej etyce męstwa i opanowania aż do granic wytrzymałości. Odarł on swój styl do kości, aby osiągnąć ów efekt fizycznego wdzięku — co wymagało wielkiej oszczędności środków, wielkiej precyzji i wielkiego napięcia pod pozorami swobody. Przy takim punkcie widzenia niszczące działanie czasu — a więc osłabienie, niepewność, niezdarność, brak precyzji, ogólne pogorszenie czegoś, co niegdyś działało jak dobrze nastrojona maszyna — byłoby czymś równie koszmarnym, jak całkowita utrata zdolności pisania. W końcu więc Hemingway poszedł za przykładem ojca i zastrzelił się.

Każda z tych śmierci ma swoją wewnętrzną logikę i swój niepowtarzalny rodzaj rozpaczy, a oddanie sprawiedliwości im wszystkim wymagałoby szczegółowości przekraczającej moje obecne zamiary. Pojawia się tu jednak proste spostrzeżenie: przed wiekiem XX można poszczególne przypadki omawiać pojedynczo, gdyż artyści, którzy wtedy odbierali sobie życie lub mieli ku temu poważne skłonności, stanowili nieliczne wyjątki. W XX wieku natomiast następuje gwałtowne zachwianie równowagi i im lepszy artysta, tym bardziej wydaje się zagrożony. Oczywiście nie jest to w żadnym razie jakaś sztywna zasada. Wielcy Starcy literatury są liczni i zaiste wielcy: Eliot, Joyce, Valery, Pound, Mann, Forster. Frost, Stevens, Ungaretti, Montale, Mariannę Moore. A jednak liczba ofiar wśród utalentowanych wydaje się przekraczać wszelkie proporcje, jak gdyby jakiejś radykalnej zmianie uległa sama natura artystycznych zobowiązań i wiążące się z tym wymagania.

Przyczyn, jak sądzę, jest kilka. Jedna z nich to owa nieustanna, niezaspokojona potrzeba eksperymentu, stała chęć odmiany, innowacji, niszczenia stylów już uznanych. „Jeżeli jakaś rzecz się sprawdza—jak powiada Marshall McLuhan — to znaczy, że jest już przestarzała.” Eksperyment ma jednak swoją własną logikę. która odwodzi go od formalnych zagadnień technicznych w sferę, gdzie zmienia się rola samego artysty. Ponieważ sztuka zmienia się, kiedy dostępne formy

przestają wystarczać do wyrażenia tego. co trzeba, wynika z tego, że każdej prawdziwej rewolucji w dziedzinie techniki towarzyszy głęboka przemiana wewnętrzna. (Nie interesują nas tu zmiany powierzchowne, są one bowiem sprawą mody, a zatem nie dyktuje ich żadna wewnętrzna konieczność, lecz potrzeby przemysłu artystycznego oraz popyt wśród konsumentów sztuki.) Tak więc dla poetów romantycznych jednym z głównych gestów wyrażających ich nową swobodę uczuć było odrzucenie gorsetu klasycystycznego, rymowanego dwuwiersza. W podobny sposób pierwsi moderniści zaniechali tradycyjnego rymu i metrum na rzecz wiersza wolnego, który pozwalał im podążać dokładnie i bez odchyleń za odruchami własnych emocji. Krótko mówiąc, odkrycia w dziedzinie techniki wiążą się w jakimś stopniu z odkryciami w dziedzinie psychiki; im bardziej radykalny eksperyment, tym głębsze skutki wewnętrzne. Zapewne dlatego potrzeba eksperymentowania osłabła w latach trzydziestych, kiedy zdawało się. że polityka lewicy dostarczy wszelkich odpowiedzi —jak również w Anglii lat pięćdziesiątych, kiedy to poeci z grupy „The Movement” zajęli się unieśmiertelnianiem komfortów i dyskomfortów życia na przedmieściach. Nie znaczy to, że eksperymentalny i awangardowy styl cokolwiek gwarantuje, można go bowiem przyjąć za dobrą monetę równie łatwo jak jakąkolwiek inną ekstrawagancką szatę; można go też nader łatwo zawstydzić przed bojaź’.i„ymi i wiernymi konwencji, jako że przejrzyste struktury takiego stylu bez trudu demaskują brak oryginalności u jego użytkownika: wystarczy spojrzeć na nudnych naśladowców Ezry Pounda i Williama Carlosa Williamsa z obydwu stron Atlantyku.

Ale dla poważnego artysty eksperyment jest czymś więcej niż tylko majstrowaniem przy mechanizmach. Dostarcza kontekstu, w który m artysta może zająć się odwiecznym pytaniem „Kim jestem?” bez moralnych, kulturowych, czy nawet technicznych ułatwień. Ponieważ jego talent polega po części na osobliwej umiejętności wcześniejszego niż u innych wyczuwania i wyrażania napięć własnej epoki, ruch modernistyczny, mimo nieustannych drobnych zwrotów, odbywał się w stronę coraz to bardziej introwertycznych reakcji na coraz to straszniejsze katastrofy. Jak gdyby, wyciągając skrajne konsekwencje z Conradowskiej maksymy, „zanurzony w niszczącym żywiole” artysta całkowicie zmienił swoją rolę społeczną: z romantycznego bohatera i oswobodziciela stał się kozłem ofiarnym.

Wyjątkowo pięknie i smutno dał wyraz temu nowemu położeniu Wilfred Owen, który zginął, zanim jeszcze zaczęła się wielka modernistyczna przemiana. W ostatni dzień 1917 roku napisał on do matki:

Życie mnie nie zawiodło. Wszystkiego zaznałem w obfitości:

Okropnej pracy w Shrewsbury i Bordeaux. Niezwykłych uciech w Pirenejach i zabaw w Craiglockhart. Wiary w Dunsden. Straszliwych niebezpieczeństw nad Sommą. Poezji, Twojej miłości i współczucia dla pokrzywdzonych — zawsze.

Kończę ten rok jako Poeta, droga Matko, którym jeszcze nie byłem, kiedy się zaczynał. Georgianie mają mnie za równego sobie; jestem poetą z krwi i kości.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
P1030358 204 Bóg Bestia wili czuł się równie zagubiony i osaczony w atmosferze szigalewszczyzny 1937
P1030371 m Bóg Bestia W noc piątkową miałem okropny sen. Razem z żoną tańczyliśmy jakiś dziki, tupią
P1030352 Bóg Bestia Mówiąc o upadku wartości i nieodłącznie z nim związanej alienacji, łatwo popaść
P1030331 132 Bóg Bestia Ttemple. Tam natychmiast udałem się do swego pokoju, po czym zamknąwszy zaró
P1030345 180 Bóg Bestia wracał przy tym do jednej myśli — tej mianowicie, że samobójstwo wiąże się n

więcej podobnych podstron