przez Konwickiego metody narracyjnej. Oto bo- 1 wiem przez siedemnaście rozdziałów słuchaliśmy 1 monologu Porejki, zastanawiając się, czy skład& fl on zeznanie przed funkcjonariuszami UB, czy j też przygotowuje samokrytykę. vZarówno prze- 1 słuchanie, jak i samokrytyka pozwalałyby zro- ] zumieć autentyczną apologię komunizmu, jakiej j Bolesław dokonuje w trakcie wielogodzinnego I monologu. Kiedy jednak zaczynamy orientować j się, że jego słuchaczami są pracownicy urzędu | emigracyjnego w nieokreślonym państwie za- 1 chodnim, którzy mają zadecydować o przyzna- 1 niu Porejce azylu, cała sytuacja mocno się kom- J plikuje. Porejko prosi o azyl, a równocześnie M chwali komunizm. Powinien żałować pierwszej 1 zdrady i stwierdzić, że nadeszła chwila powrotu 1 do — niegdyś porzuconej — tradycji, ale tego 1 nie czyni. Powinien uznać, że decyzja złożenia J prośby o azyl jest moralnie słuszna, a tymczasem ' j dalej uważa się za zdrajcę. O co chodziło Kon- I wickiemu?
Sądzić dziś można, że o dwie rzeczy: po j pierwsze, o próbę częściowego przynajmniej wy- w plątania się z kompleksu zdrady (wobec AK j i wobec Partii), po drugie zaś, o poważną roz- 1 mowę na temat komunizmu, próbę wykazania j komunistom w kraju, iż doprowadzili do absur- 1 dalnej sytuacji — symbolizowanej tytułową me- 9 taforą „oblężonego miasta” — w której nikt nie j ma prawa do wątpliwości, wszyscy bowiem „żą- 1
k
— 34 —
dają opowiedzenia się, zdania sprawy” (s. 187), natychmiastowej i jednoznacznej deklaracji. Głos Konwickiego, szlachetny względem niesławnego opowiadania K. Brandysa Nim będzie zapomniany (1955), poświęconego „azylanckięj” decyzji Miłosza, wyrażał, jak się zdaje, złudną rację, iż można być komunistą poza partią, a nawet więcej — poza krajem. Konwicki usiłował zatem pogodzić rzeczy nie do pogodzenia: obronę słuszności idei komunizmu z obroną prawa do indywidualnego wątpienia. Że Porejko do końca pozostał wierny komunizmowi i że tylko wobec tej idei czuje się zdrajcą, świadczy ostatnia scena powieści. Oto już po uzyskaniu azylu bohater widzi, jak ulicami zachodniej metropolii kroczy — niczym w ostatniej odsłonie Przedwiośnia — manifestacja robotnicza. W tym momencie bohater zaczyna rozumieć, że w ostateczności zdradził właśnie ich, uciskanych robotników, że sprzeniewierzył się komunizmowi, który zachowuje swoją wartość nie jako ideologia czy strategia militaryzacji społeczeństwa, lecz jako umiejętność współczucia, wrażliwość na społeczną krzywdę. Dlatego powieść kończy się dramatycznym okrzykiem Porejki: „Nie jestem zdrajcą!” (s. 244).
Takie postawienie sprawy w 1954 roku mogło być szokujące, ale dwa lata później raziło niedojrzałością, uproszczeniami, zlekceważeniem rzeczywistych skutków komunizmu. W zmienio-— 35 —