nie da się objaśnić ani tamtych fascynacji, ani tamtych strachów. [...] A rachunek ideowy, a dramat wartości?” (Skarga jako forma życia duchowego, „Życie Literackie” 1976, nr 22).
Z. Umiński: „zamiar jak gdyby ponownego sprawdzenia siebie z okresu pryszczatych wydaje się jednak trochę chybiony. Jest to raczej zbędny zabieg” („Żebym był pewien...” „Kierunki” 1976, nr 22).
Jedno trzeba jeszcze dodać. Konwicki wyraźnie stwierdzał, że swoje wyznanie kieruje do przegranych, że rozmawia ze starcami, „z ludźmi o wyłupionych oczach, rozdeptanych uszach, połamanych kręgosłupach, którzy razem ze mną stanowić będą gnój historii” (s. 62). Mówił więc w imieniu tych „pryszczatych”, którzy swoją postalinowską biografią wypisali się z komunizmu — przestali zasiadać, korzystać, popierać. Ich obraz — żałosny i groteskowy — to obraz ludzi bezbronnych: „Ech, pryszczaci, ech, stalinowcy [...] Każda menda, którą ktoś przypadkowo począł o dziesięć lat za późno, może was dopaść i wyruchać bezwstydnie na oczach rozbawionej gawiedzi” (s. 53).
Fragment ten, jeden z wulgamiejszych w całej książce, jest tu o tyle potrzebny, że pozwala lepiej zrozumieć pogląd Konwickiego na sytuację swego pokolenia. Otóż według autora jest to sytuacja ludzi, którzy wbrew sobie obsadzili etat „kozła ofiarnego” i żyją w stałej obawie przed
napaścią publiczną. Autor Kalendarza... chciał prawdopodobnie powiedzieć, że „koleżeńskie” sądy odprawiane nad stalinowcami przez młodszych dowodzą wyuzdania, a nie cnotliwości, że łatwo wytykać komuś brud, gdy samemu urodziło się w czystszej epoce, że łatwo być Katonem, gdy nie znało się Kartaginy. Być może właśnie to miał na myśli, ale powiedział tak, jak powiedział, więc fragment można było rozumieć zgoła inaczej: że czystość rąk i sumień młodzi zawdzięczają wyłącznie zbyt późnym narodzinom, bo wcześniejsza historia spodliła wszystkich.
Jakieś zapamiętanie podszepnęło chyba Konwickiemu te zdania: bo raz, że nie wszyscy starzy dali się spodlić stalinizmowi, a dwa, że po 1956 roku historia wcale nie przybrała oblicza niewinnej panienki. Tak czy owak passus, w którym Konwicki brał „eks-pryszczatych” w obronę przed „przypadkowo poczętymi o dziesięć lat za późno”, został odczytany jako atak na następne pokolenie i stał się przyczyną ostrej napaści na autora ze strony „młodych” — pisarzy, których pokoleniowym doświadczeniem był rok 1968 i którzy od początku lat siedemdziesiątych coraz wyraźniej formułowali swój program niezgody na rzeczywistość zastaną.
Żaden z nich nie mógł w tamtych latach napisać otwarcie o tym, co Konwicki w swej książce pominął: o wydarzeniach marcowych, o państwie policyjnym, o narastającym kłam-
— Ili