344 Część III. Śmierć długa i bliska
W Anglii, w roku 1550, pewien proboszcz (parson) oskarżony został o to, że trzymał swoje owce w kościele (czy też pod jego portykiem). W roku 1603 natomiast jakiś proboszcz — podobnie jak proboszcz z Montapalach w wieku XVIII — najspokojniej w świecie zbudował na cmentarzu szopę.
Francuscy biskupi z wieku XVIII pomnożyli nakazy budowania ogrodzeń i zakazy pasienia zwierząt na cmentarzu. W tej właśnie epoce indywidualne groby często otaczano małym prywatnym ogrodzeniem, aby ich nie niszczyły zwierzęta.
We Francji albo biskupów słuchano, a wtedy cmentarz był zamknięty, dobrze utrzymany i niedostępny dla zwierząt, jak później w wieku XIX, albo pozostawał w stanie, w jakim znajdował się od średniowiecza: był terenem, po którym swobodnie krążyli ludzie i zwierzęta.
W Anglii w wieku XVIII, przeciwnie, parson miał prawo wypasu i widok owiec nie raził już ludzi nie dlatego, żeby byli obojętni, ale dlatego, że taka praktyka odpowiadała nowemu, romantycznemu obrazowi wsi. Ciekawy jest również przypadek protestantów francuskich w wieku XVIII, po odwołaniu Edyktu nantejskiego. Utraciwszy zapewnione im w Edykcie prawo do własnego cmentarza, jak na przykład w Charenton, nie mając innych legalnych sposobów — ponieważ nielegalna była ich egzystencja — mogli tylko zabiegać
0 groby na cmentarzach publicznych, które były katolickie (jak wiemy już pod koniec wieku XVI upominali się o takie prawo). Niektórzy chcąc nie chcąc pogodzili się z tym, ale w wieku XVIII wielu buntowało się i wolało się wyrzec publicznego charakteru pogrzebu, na którym zależało im jeszcze w czasach Henryka de Sponde.
Proboszcz z Saint-Maximin, generalny wikariusz w Alais, napisał w roku 1737 memoriał przeciwko „fałszywym konwertytom”, którzy chodzą do kościoła tylko wtedy, kiedy nie mogą zrobić inaczej, a w dodatku nie kryją się ze swoimi szyderstwami. „Od kiedy wiedzą, iż mogą zrzucić jarzmo kar pieniężnych [za nieobecność na nabożeństwach], przestali się krępować
1 widujemy ich [w kościele] tylko wtedy, gdy przychodzi zawrzeć małżeństwo.” Chrzczą dzieci, aby uzyskały stan cywilny, ale „tak mierzi ich chodzenie do kościoła, że wielu ojców nie chce nawet dzieciom tam towarzyszyć”. Mogliby wrócić do kościoła chociaż po raz ostatni, z okazji własnej śmierci, jak sezonowi katolicy Le Brasa. Ale nie. „Chory umiera zawsze pełen ufności [bez księdza], a chowają go ukradkiem [bez orszaku, bez pogrzebowych ceremonii i oczywiście bez widocznego grobu] i o śmierci jego nie świadczy żaden pomnik publiczny, co nie przeszkadza w rozdziale jego mienia, wykonaniu testamentu i powtórnym zamążpójściu wdowy.”38
I jeszcze jeden przypadek, jednocześnie utopijny w wieku XVIII i już anachroniczny w roku 1806: testament ułożony na serio i z całym przekonaniem przez Boskiego Markiza, świadczący o zupełnym pomieszaniu dwóch poglądów, dotąd bliskich, ale odrębnych, pogardy dla ciała i stanowczego
odrzucenia nieśmiertelności. Sade rozkazuje, aby tuż po jego śmierci „wysiano umyślnego do imć pana Le Normand, kupca drzewnego... z prośbą, aby zjawił się osobiście, z wózkiem, po moje zwłoki i sam zawiózł je na rzeczonym wózku do lasu w mojej włości Malmaison... koło Epemon, gdzie mają zostać złożone bez jakiejkolwiek ceremonii, w pierwszym gęstym zagajniku znajdującym się po prawej stronie w rzeczonym lesie idąc od strony starego zamku szeroką aleją, która ów las przecina [taka sama dokładność w określeniu miejsca grobu, jak gdyby chodziło o grób w kościele]. Dół zostanie wykopany w zagajniku przez dzierżawcę z Malmaison pod nadzorem pana Le Normand, który nie opuści moich zwłok przed złożeniem ich w rzeczonym dole. Jeśli zechce, może wziąć z sobą na ten obrzęd tych z moich krewnych albo przyjaciół, którzy bez wszelkiej ostentacji zapragną dać mi ten ostatni dowód przywiązania. Dół należy zasypać ziemią i zasiać na nim żołędzie, tak aby później — jako że teren rzeczonego dołu zostanie na nowo porośnięty, zagajnik zaś będzie gęsty jak poprzednio — zarysy mego grobu znikły w ziemi, jak, pochlebiam sobie, pamięć o mnie zatrze się w ludzkich umysłach [nie warto utrwalać jej za pomocą pomnika], z wyjątkiem wszakże małej garstki tych, którzy raczyli kochać mnie do ostatniej chwili i o których wdzięczną pamięć zabieram z sobą do grobu.”39
W powieści z tej epoki (1804—1805) jedna z występujących tam osób mówi na łożu śmierci: „Nic ze mnie nie pozostanie, umieram cały bez śladu [jak Sade: ani ciała, ani duszy, ani pamięci], tak jak gdybym nie był się narodził. Nicości, pochłoń swą zdobycz!”40
Powrót do natury i do wiecznej materii. Niewielu — jeśli w ogóle tacy się trafili — dobrowolnie godziło się na pogrzeb, jakiego domagał się dla siebie Sade. Ale w przeludnionych miastach z końca wieku XVIII na pewno wielu czekał właśnie taki los wobec ogólnej obojętności, i w tych przypadkach fakt, że byle jak odprawione pogrzeby kończyły się na małych i źle utrzymanych cmentarzach, odbierał im elegijną albo dziką poezję powrotu do Natury-- początku.
Utopijny testament markiza de Sade sygnalizuje pewną skłonność epoki, której nikt nigdy nie uległ do końca, ale która nęciła chrześcijan, a pewnej części społeczeństwa pozwoliła upoić się nicością.