istniał — szarpał się w tym czarnym worku, do którego pchała go niewidzialna, nieprzeparta siła. Szarpał się, jak się szarpie w rękach kata skazany ma śmierć, wiedząc, że nic nie może go ocalić; i z każdą chwilą czuł, że mimo cały wysiłek walki, coraz bliżej, coraz bliżej przysuwał się do tego, co go przerażało. Czuł, że choć męczarnia jego polega na tym, że niknie w tej czarnej dziurze, ale że jeszcze większa męka w tym, że wleźć dio niej nie może. A wleźć nie może dlatego, że uważa, iż życie jego było dobre. Ta olbrona własnego życia trzymała go mocno, nie puszczała go naprzód i najbardziej go męczyła.
Nagle jakaś siła uderzyła go w piersi, w bok, jeszcze bardziej zdławiła 'mii oddech, wpadł-wreszcie w-tę dziurę i tam na końcu dziury zabłysło coś. Tak było jak w wagonie kolejowym, kiedy myślisz, że- jedziesz naprzód, a jedziesz w tył, i nagle poznajesz prawdziwy kierunek.
„Tak, wszystko było «nie to» -— powiedział sobie — ,Sfor to nic. Można, można zrobić «to». Jakież ono jest owo «to»?” — spytał siebie i nagle ucichł.
Było to przy końcu trzeciego dnia, na godzinę przed śmiercią. W tym samym czasie uczniaczek cichutko przekradł się do ojca i stanął przy jego posłaniu. Konający wciąż rozpaczliwie krzyczał i rzucał rękami. Ręka jego trafiła na głowę uezndaka. Uczniak schwycił ją, przycisnął do ust i rozpłakał się. f W tym samym momencie Iwan Bicz zapadł się, 1,ujrzał światło i olśniło go zrozumienie, że jego życie było nie takie jak trzeba, ale że „to” można jeszcze naprawić. Spytał siebie: „Cóż to jest owo «to»” — i nagle umilkł przysłuchując się. Wtedy poczuł, że ktoś go całuje w rękę. Otworzył oczy i spojrzał na syna. Zrobiło mu się go bardzo żal. Żona podeszła do łóżka. Spojrzał więc na nią. Żona, z otwartymi ustami i z nie otartymi łzami na nosie i na policzku, z wyrazem rozpaczy patrzyła na niego. Zrobiło mu się jej żal
„Tak, ja ich męczę — pomyślał — żałują mnie, ale im będzie ‘lepiej, kiedy już .umrę.” Chciał to powiedzieć, ale nie miał sił. „Zresztą, po cóż to mówić, trzeba zrobić” — pomyślał. Pokazał wzrokiem syna i powiedział:
— Zabierz... żal mi... I ciebie... — chciał jeszcze powiedzieć „przebacz”, ale powiedział „przepuść”, i nie mając już sił, aby poprawić się, machnął ręką wiedząc, że ten, kto powinien, zrozumie go.
I nagle pojął wyraźnie, że to, eo go tak męczyło •Tnie opuszczało, nagle porzuca go od razu i wychodzi z niego z dwóch stron, z dziesięciu stron, ze wszystkich stron,. Żal mu ich, trzeba talk zrobić, żeby nie cierpieli. Wybawić ich i siebie wybawić od tych mąk. „Jak dobrze i jak prosto — pomyślał. — A ból? — spytał 'Siebie. — Co z nim zrobić? Ano, gdzież jesteś, bólu?”
Zaczął przysłuchiwać się.
„Aha, właśnie jest. No więc co? Niech boli.”
„A śmierć? Gdzież ona jest?”
Szukał swojego poprzedniego zwyczajnego strachu śmierci i nie znajdował go. Gdzież ona? Jaka tam śmierć? Strachu żadnego nie było, bo i śmierci nie było.
Zamiast śmierci jaśniało światło.
— A więc to tak! — nagle powiedział głośno. — Jakaż radość!
Wszystko to dla niego było jedną chwilą i znaczenie tej chwili już się nie zmieniało. Dla obecnych zaś agonia jego trwała dwie godziny, W piersi jego coś bulgotało, przez jego wyczerpane ciało przechodziły
421