0 jej chorobie, cmokał tylko, potrząsał głową i mówił, że nic na to nie może poradzić, jest przecież tylko jej ojcem.
Giriko okazywał jeszcze większą nieczułość w stosunku do syna Lokola, który dostał ciężkiej obstrukcji. Z początku ojca to bawiło i pokazywał wszystkim rozdęty brzuch chłopca. Był to ulubiony przedmiot żartów, gdyż wkrótce Lokol, nie mogąc nic wydalić, nie mógł też jeść ani pić. Nawet wymiotowanie sprawiało mu trudności. Miał dopiero około dziesięciu lat, nie był więc jeszcze całkiem dorosły. Usiłowałem namówić Girika, żeby zabrał syna do szpitala w Kaa-bongu, można przecież było zrobić nosze i bez trudu go tam zanieść. Ale Giriko odmówił, powiedział, że poczeka, aż naprawię swój samochód. Lokol w tym czasie nie mógł już nawet siedzieć, nie mówiąc o staniu, a wszelką żywność, jaką mu przynosiłem, a której on nie mógł jeść, porywano mu natychmiast sprzed nosa. Gdy leżał, wszystko go bolało, toteż przeważnie nawet w nocy stał na czworakach, a jego wzdęty brzuch opierał się na ziemi. W końcu Landrover był gotów do drogi i Giriko nagle stał się dla syna bardzo czuły
1 troskliwy, po czym oznajmił, że on i jego dwie żony jadą z nami do Kaabongu. Powiedziałem, że nic podobnego, bo w samochodzie jest miejsce tylko dla kilku osób. a muszę wziąć innych jeszcze chorych. Kiedy poszedłem po Lokola. okazało się, że Giriko wyniósł go gdzieś i ukrył, a sam stwierdził, że zostawi obie żony i pojedzie zamiast chłopca, który jakimś cudem poczuł się nagle znacznie lepiej. Na moje słowa, że pojedzie Lokol albo nikt, wzruszył tylko ramionami, uśmiechnął się i rzekł, że wobec tego wraca na pole, do Kaabongu pójdzie nazajutrz i wtedy kupi to, co chce. Wkrótce potem obstrukcja ustąpiła; przez krótki czas Lokol mógł jeść i pić, a nawet poczuł się trochę lepiej. Kilkakrotnie musiałem siłą powstrzymywać Girika od zabrania synowi pożywienia, mimo że w tym czasie Giriko bynajmniej nie głodował. Ale Lokol sti'acił już chęć do życia — zabrakło mu tej podstawowej cechy Ików, jaką jest wola przetrwania. Miał ojca, dwie matki i trzy siostry, rodzina łącznie z nim składała się z siedmiu osób, ale ani jedna z nich n; pomogła mu nawet się podnieść, kiedy nie mógł się poruszyć, a gdy wreszcie zaczął oddawać kał, zawołali przyjaciół, żeby mieli na co popatrzeć, nikt jednak nie zajął się chłopcem, który leżał we własnych odchodach. Kiedy umarł, dowiedziałem się o tym z rzuconej mimochodem uwa-f»i, a moja odpowiedź brzmiała: „Jasizuuk?”, co wtedy tłumaczyłem jako „Doprawdy?”, lecz bliższe byłoby: „No to co?”, gdyż ten zwrot nie wyraża ani zdziwienia, ani zainteresowania.
Dni suszy zamieniały się w tygodnie, potem w miesiące, Lokol nie był jedyną śmiertelną ofiarą i po pewnym czasie czułem się już tak jak wszyscy znużony chorobami i zgonami. Na początku przejmowałem się i martwiłem, ale z czasem zrozumiałem — podobnie jak Ikowie — że muszę oszczędzać energię. Utrzymywałem się przy życiu na wzór młodocianych dorosłych, czyli dbając pilnie o własne interesy i nie zwracając uwagi na innych. I tak jak oni miewałem się stosunkowo dobrze, choć z pewnością nie byłem zażywny. Nigdy nie wiedziałem, kiedy droga będzie nieprzejezdna, kiedy w okolicy rozpoczną się napady rabunkowe, kiedy mi ktoś skradnie żywność. Pewnego razu zastałem chatę doszczętnie ogołoconą z wszelkiego pożywienia, mimo że drzwi, które specjalnie przywiozłem, były szczelnie zamknięte i nie naruszone. Rozwiązanie okazało się bardzo proste. Robotnicy budujący mi dom wykazali godną podziwu zapobiegliwość i nie przytwierdzili dachu do ścian. Spoczywał on na nich niczym beret i trzymał się na miejscu dzięki swemu ciężarowi. W razie potrzeby wystarczyło tylko podeprzeć go na palu — jak dach spichlerza — i górą wejść do środka. Żal mi było straconej żywności, ale zapamiętałem sobie ten sposób.
Rzadko udawało mi się coś dostać drogą rewanżu, choć zdobyłem kilka trofeów: tabakierkę, grzebień, laskę od Atu-ma, podgłówek od Lorona. Ale czerpałem przyjemność w stylu Ików z tego, że czasem udawało mi się wydobyć od nich informacje, których udzielili mi bezwiednie, chcieli bowiem zachować je dla siebie i potem z korzyścią sprzedać. Przy pewnej pamiętnej okazji pomogłem Bili ograbić Atuma, który — jak podejrzewałem — był głównym sprawcą włamania przez dach. Włamanie to za cenę pół worka cukru oraz większej ilości mąki, fasoli i herbaty stało się dla mnie ostrzeżeniem. Powinienem więc był odczuwać za nie wdzięczność, ale kiedy Bila przyszła mi powiedzieć, że ojca nie będzie całą noc, i spytała, czy mógłbym jej wobec tego pożyczyć wszystkie swoje klucze, z radością spełniłem tę prośbę. Spytała mnie, co chcę w zamian, odparłem, że nic, że otrzymałem już pełną zapłatę. Mimo to przyniosła mi po pewnym czasie
179