W dalekiej, słonecznej krainie, pełnej owoców i kwiatów — w pałacu przepięknym, jarzącym od świateł tęczowych — siedziała przy uczcie weselnej — a obok niej siedział pan młody. Szczęście płonęło w jej oczach, jak księżyce wielkich, — miłość paliła jej usta, małe, kwitnące purpurą. Dyszała radością bez-przytomną — i kolejno zamykała i otwierała powieki, jak ci, co szczęściu swojemu nie wierzą, lub ci, co raj mają na ziemi i w sobie — i radzi by w obu zamieszkać od razu. Pan młody całował jej długie warkocze — a reszta biesiadników pełna była zachwytu i zazdrości. Gody zaczynały się dopiero, a zapowiadały się wspaniale i na noc całą.
Długo i z ciemną rozpaczą wpatrywał się ślepiec w widzenie. Po czym wywołał jednego z duchów sobie poddanych — a dawszy mu zlecenie — sam padł na mech i paprocie — i czekał.
Uczta wrzała życiem. Wino oszołamiało głowy, kapela podniecała szał. Każdy zapomniał o troskach, każdego porywał w ogniste światy upojenia podmuch rozkosznej swobody. W powietrzu przesyconym kadzidłami i zapachem tysiącznych kwiatów — pękały granaty wesołości, wylatywały race dowcipu, snuły się błyskawice spojrzeń namiętnych. Panna młoda, odchyliwszy głowę, śmiała się długo, rozkosznie — a pan młody podsycał ten śmiech cichym szeptaniem.
Nagle w drzwiach tarasu ukazał się goniec ojcowski. Zapylone miał ubranie, włosy w nieładzie; dyszał ze zmęczenia.
Ujrzawszy go, zaśmiała się panna młoda.
— Cóż to za straszydło? Skąd się to wzięło? Zabierzcie go. Boże, jaki on brzydki! Ale dajcież mu jeść i pić — niech się i on dzisiaj weseli.
Lecz posłaniec potrząsnął głową i rzekł:
— Nie będę ja pił ani jadł tutaj. Od ojca twego przychodzę.
Panna młoda nagle przestała śmiać się i pobladła. Lecz zwyciężywszy trwogę, spytała, spokój udając:
— Zdrów li ojciec mój? przykro mi, że go nie masz z nami przy uczcie.
A kłamała, gdyż byłaby wolała umrzeć, niż spojrzeć mu w oczy.
— Ojciec twój, o pani, smuci się, że go odeszłaś. Leżąc w puszczy — ptakom się daje żywcem pożerać. Oślepł z rozpaczy, jęczy i woła ciebie. Porzuć więc gody i chodź go pocieszyć.
Rzekła Alla, ponuro ściągnąwszy czoło:
— Przejrzałam ja duszę ojca mojego i wiem, że serce jego ma sępie pazury, a nie masz w nim miejsca na tęsknotę za córką, jako w nim litości nie było dla matki mojej, którą zakatował i dla mnie, którą strachem i czarami dręczył. Nie wrócę ja do niego, chyba trupem.
Znikł posłaniec, a panna młoda, by zagłuszyć nagłą trwogę i boleść, piła wino i dała się całować
95