46
HAROLD PINTER
LULU Nic powiem panu;
STANLEY Deszcz chyba będzie, jak pani myśli?
LULU Dlaczego pan nic golony? , , .
STANLEY Więc nie wierzy mi pani. kiedy pani mówię, że o pól oo siódmei kapałem się w morzu?
LULU Wolałabym na ten temat nic mówić.
STANLEY Pani uważa mnie za kłamcę? .
LULU (podając mu puderniczkę) Chce pan zobaczyć. Jak can wygląda? (Stanicy odchodzi od stołu) Powinien pan się ogolić, wie pan? (Stanley siada to fotelu) Czy pan nigdy nic wychodzi? (Stanley nie odpowiada) Chcę powiedzieć — co pan robi cały dzień? W domu pan siedzi? (pauza) Czy pani Boi es nie ma dość roboty bez tego, żeby pan się jej plątał pod nogami? STANLEY Kiedy ona zamiata podłogę, zawsze staję na stole.
LULU Dlaczego nigdy pan nie wychodzi?
STANLEY Wychodziłem dziś rano — przed śniadaniem.
LULU Nłgdv nie widziałam pana poza domem — ani razu.
STANLEY No, może nie jest pan! poza domem o tej samej porze, co ja.
LULU Zawsze Jestem poza domem.
STANLEY Tośmy się akurat nic spotkali, to wszystko.
LULU Powinien pan się umyć. Strasznie pan wyglada.
STANLEY To by nic nie .pomogło, gdybym się umvł.
LULU (u>stajqc) Chodźmy trochę na powietrze. Bordz.o mnie to przygnębia, kie-dv pana widzę w tym stanic.
STANLEY Na powietrze? 'A po co?
LULU Ślicznie dziś na dworze I mam parę kanapek-STANLEY Jakich kanapek?
LULU Z serem.
STANLEY Ja duto jem. w'c -pani.
, LULU To nic. Nie łestem głodna, i STANLEY (nagle) Wyjechałaby pani ze mną?
I.ULU Dokąd?
\ STANLEY Nigdzie. Ale moglibyśmy wyjechać.
\ I.ULU Dokąd bvśmy pojechali?
STANLEY Nigdzie. Nie ma dokąd jechać. Moglibyśmy po prostu wyjechać.
Wszystko jedno, dokąd.
LULU Możemy równie dobrze zostać tutaj.
STANLEY Nie. Tuta i niedobrze.
LULU A gdzie jest dobrze?
STANLEY Nigdzie.
LULU No. to urocza propozycja. (Stanley wstaje) Umyje sle pan?
STANLEY (odtoracając się od niej) Niech pani .posłucha. Chciałbym panią o coś zapytać. ' > 1 ■ '' 1
I.ULU Już mnie pan o to pytak
STANLEY Nie. Niech pani słucha, (natarczywie) Czy Me" miała wielu gości, k»órzv tu mieszkali poza mną, chciałem powiedzieć — przede mną?
LULU Poza panem?
STANLEY (ntecierplitcie) Czy dawniej była bardzo zajęta?
I.ULU Czemu miałaby być zajęta?
STANLEY .Tak to — czemu? Dawniej to był pensjonat, nic?
LULU Tak?
STANLEY Nie?
LULU Tak?
STANLEY Nie?..; Och. niech pani przestanie!
LULU Co n»n chce wiedzieć?
STANLEY Od czasu, kiedy tu jestem. Meg po raz pierwszy oczekuje gości; LULU Aha. Mus! pan nosić te szkła?
STANLEY Tak.
LULU Więc nic pójdzie pan ze mną na spacer?
STANLEY W tej chwili nic mogę.
LULU Pan. zdaje się, Jest do niczego.
Wychodzi to lewo. Stanley stół przez chwilę, po czym podchodzi do lustra, patrzy na siebie. Idzie do kuchni, zdejmuje okulary, zaczyna myć twarz. Pauza. Tylnymi drzwiami wchodzą Goldbęrg i McCanj. McCann niesie dwie walizki. Goldbcrp ma w ręku teczkę. Stają xb~Srśiclach, po czym idą na plan pierwszy. Stanicy, wycierając sobie twarz, zerka na nich przez okienko, widzi ich z tyiu. Goldbcrp i McCann rozglądają się po pokoju. Stanley nakłada okulary. prześlizguje się przez drzwi kuchenne i wychodzi tylnymi drzwiami.
McCANN To tu?
GOLDBĘRG Tak', tu.
McCANN Pewny jesteś?
GOLDBĘRG Pewnie, że pewny.
Pauza.
McCANN Co teraz?
GOLDBĘRG Nie martw się, McCann. Usiądź.
McCANN A ty?
GOLDBĘRG Co Ja?
McCANN Usiądziesz?
GOLDBĘRG Obaj usiądziemy. (McCann odstawia walizki i siada przy stole po lewej) Usiądź sob'e wygodnie. McCann. Wypocznij. Co z tobą? Zabrałem cię na parę dni nad morze. Masz urlop. Naucz się wypoczywać, McCann. bo nigdy do niczego nie dojdziesz.
McCANN No chyba, staram się. Nat.
GOLDBĘRG (siada w fotelu) Cały sekret jest w oddychaniu. Słuchaj, co ci mówię. To znany fakt. Wdychaj, wydychaj, spróbuj, popuść sobie, czym ' ty ryzykujesz? Spójrz na mnie. Kiedy byłem Jeszcze terminatorem, wiesz, to dwa razy w miesiącu, co drugi piątek, wuj Bernard zabierał mnie z sobą nad morze. Brighton. Convcy Tsland. Rottingdea.n — obojętne. Po obiedrie, w szabes leżeliśmy sobie na leżakach — wiesz, takich z baldachimem — człapaliśmy trochę w wodzie, gapiliśmy się na przypływ i c*dpłvw. na zachodzące słońce... Ełote były dni, możesz mi wierzyć. McCann. (icsDOmłnn-jąc) Wuj Bernard. Oczywiście, ubrany był zawsze jak... Zapięty na cztery guziki. Starego ipokroju człowiek. Miał wtedy dom na przedmieściu Badnato-ke. Szanowany był w całej dzielnicy. Kultura? Co znaczy kultura? To był człowiek wszechstronny — rozumiesz? Prawdziwy kosmopolita.
McCANN Słuchaj. Nat...
GOLDBĘRG (wspominając) Tak. Starego pokroju człowiek.
McCANN Nat. skąd wiemy, że to jest ten dom?
GOLDBĘRG Co?
McCANN Skąd wiemy, że to lest ten dom?
GOLDBĘRG A dlaczego myślisz, że to nie ten?
McCANN Nie widziałem numeru na bramie.
GOLDBĘRG Nie szukałem numeru.
McCANN Nie?
GOLDBĘRG (rozpierając się -w fotel u) Wiesz, jedna rzec t, której mnie wuj Bernard nauczył, to. że słowo dżentelmena wystarczy. I dlatego, kiedy musiałem wyjeżdżać w interesie, nigdy nic zabierałem ze sobą .tyoniędzy. Jeden z moich synów zwykle jeździł ze mną. Miał przy sobie k*lka groszy — czy ja wiem? — na gazetę. Na wszystko inne miałem kredyt. Poza tym. prowadziłem różne interesy.
McCANN Nie wiedziałem, że masz synów.
GOLDBĘRG Oczywiście. Jestem dziccicty.
McCANN Uu masz synów?
GOLDBĘRG Ostatnich dwóch straciłem — w wypadku. Ale pierwszy — pierwszy wyrósł na fajnego chłopaka.
McCANN Czym on się zajmuje?
GOLDBĘRG Też chciałbym to wiedzieć. Tak. Emanuel. Spokojny chłopak. Nigdy dużo nie gadał. Nazywałem go Tymek. —