mieć wyobraźnię, a poza tym opierałbym się na pamięci, tym długim wieczornym cieniu osobistej prawdy.
Znałem jego książki, nim poznałem ich autora; wzruszenie artystyczne, na które pozwoliłem sobie czytając jego pierwsze utwory, zmieniło się już wówczas w lekkie obrzydzenie. W początkach jego twórczości udawało się być może dostrzec poprzez witraże fantastycznej prozy jakiś bardziej ludzki pejzaż, jakiś stary ogród, jakiś sennie znajomy układ drzew... Z każdą jednak nową książką kolory robiły się coraz gęstsze, czerwienie i fiolety były coraz bardziej złowieszcze; a dzisiaj nic już nie można zobaczyć przez to zdobione herbami, upiornie zbytkowne szkło i wydaje się, że gdyby ktoś je rozbił, jego drżąca dusza stanęłaby twarzą w twarz jedynie z czarną próżnią. Jakiż jednak był w latach swojego rozkwitu niebezpieczny, jakim jadem strzykał, jakim batem siekł, kiedy go sprowokowano! Tornado jego satyry pozostawiało za sobą nagą jałowiznę, na niej rzędem leżały powalone dęby, a nad nią wirował jeszcze kurz, w którym autor jakiejś niechętnej recenzji, wyjąc z bólu, obracał się jak bąk.
W okresie, kiedy się poznaliśmy, w Paryżu gromko chwalono jego Passage a nweaw, Ferdynand był bardzo, jak się to mówi, „oblegany" i Nina (której zdolność adaptacji stanowiła wspaniały substytut brakującej jej kultury) odgrywała już rolę jeśli nie muzy, to przynajmniej bliskiego przyjaciela i subtelnego doradcy twórcy, wraz z nim pokonującego zakrętasy jego drogi twórczej i dzielącego jego artystyczne upodobania; chociaż bowiem wydaje się mało prawdopodobne, by kiedykolwiek przebrnęła choćby przez jedną z jego książek, miała czarodziejską zdolność wyławiania wszystkich ich najlepszych fragmentów z prowadzonych zawodowym żargonem rozmów jego literackich przyjaciół.
Kiedy weszliśmy do kawiarni, grała jakaś żeńska orkiestra; pierwszą rzeczą, którą dostrzegłem, było strusie udo harfy, odbite w jednej z pokrytych lustrami kolumn, dopiero potem zauważyłem wieloczłonowy stół (małe stoliki zsunięte ze sobą
tak, by tworzyły jeden duży), przy którym wodził rej Ferdynand, siedzący plecami do obitej pluszem ściany; i przez chwilę jego poza, układ jego rozłożonych rąk i twarze jego kompanów, wszystkie zwrócone ku niemu, w jakiś wykoślawiający jak w sennym koszmarze sposób przywiodły mi coś na myśl (nie całkiem jednak umiałem sobie uświadomić co), a potem, kiedy z perspektywy czasu już sobie to uświadomiłem, owo podobieństwo uderzyło mnie jako rzecz niemal równie błuźniercza, jak istota sztuki Ferdynanda. Pod tweedową marynarką miał na sobie biały golf; jego lśniące włosy były sczesane na skronie, a nad głową jak aureola unosił się dym z papierosów; jego koścista twarz faraona pozostawała nieruchoma, tylko oczy błąkały się to tu, to tam, pełne niejasnego zadowolenia. Porzuciwszy kilka uczęszczanych lokali, gdzie spodziewaliby się go znaleźć amatorzy życia na Montparnasse, zaczął patronować tej całkowicie mieszczańskiej kawiarni, a to ze względu na swoje szczególne poczucie humoru, które kazało mu czerpać wampiryczną uciechę z żałosnej specialite de la maison - owej orkiestry, złożonej z sześciu zażenowanych dam o znużonym wyglądzie, splatających na zatłoczonej estradzie mdłe harmonie i nie wiedzących, wedle jego określenia, gdzie podziać macierzyńskie piersi, całkiem zbędne w świecie muzyki. Po każdej melodii wstrząsały nim konwulsje epileptycznego aplauzu, na który damy przestały odpowiadać i który - jak sądzę - zaczął budzić już niejakie wątpliwości we właścicielu zakładu i w jego zwykłych gościach, ale który zdawał się świetnie bawić przyjaciół Ferdynanda. Spośród nich przypominam sobie: artystę malarza o idealnie łysej, choć z lekka obtłuczonej głowie, którą pod byle pretekstem umieszczał na swych pełnych oczu i gitar płótnach, poetę, który jeśli się go poprosiło, prezentował swój popisowy numer - upadek Adama przedstawiony za pomocą pięciu zapałek, pokornego przedsiębiorcę, który finansował rozmaite surrealistyczne imprezy (i płacił za aperitify), jeśli tylko pozwalało mu się wydrukować gdzieś w rogu pochwalne napomknienia o pewnej aktorce, jego utrzymance, pianistę
17