się zapis, że nieodpłatne lekq'e to dobrowolna inicjatywa rady pedagogicznej. Niestety, i rodzice, i uczniowie przyjęli naszą ofertę z nieufnością. Każdy przecież wie, że pracować za darmo znaczy byle jak. Na zebraniu z wychowawcą, czyli ze mną, padła propozycja, abym mimo konsultacji przyjął propozycję rodziców i poprowadził jeszcze, płatny dodatkowo, kurs przygotowujący do poziomu rozszerzonego. Prawdę mówiąc, bardzo chciałem się zgodzić. Na darmowe konsultacje prawie nikt nie przychodził, a jak już ktoś przychodził, to był nieprzygotowany i nie wiedział, po co to wszystko. Wiedziałem, że postępy młodzież zacznie osiągać wtedy, gdy zacznie płacić. Poza tym odpłatne formy nauczania są bardzo modne, więc jak ktoś z nich nie korzysta, to ma powód do zmartwienia, a nawet wstydu. Nie zgodziłem się, tort znowu trafił do rąk przyjaciela. Przyjaźń się wzmocniła, ja napiłem się piwa, bo kolega chciał podziękować. Odwdzięczy się lepiej, na pewno się odwdzięczy, jak tylko znajdzie pracę w liceum i poczuje się tak mocny jak ja. Przyjdzie czas, że ja poprowadzę za porządne pieniądze kurs w jego szkole, a na razie mogę zwolnić tempo w klasie maturalnej, ponieważ on wszystko za mnie zrobi, a uczniowie chętnie się tego nauczą, przecież za wszystko płacą. Każdy więc zyskał, ja - spokój, uczniowie - wiedzę, przyjaciel - pieniądze, a diabeł - powód do chichotu.
Od wprowadzenia znowelizowanej Karty Nauczyciela (2001 rok) wywierana jest na mnie presja, abym przestał czuć się wychowawcą, a zaczął działać jak urzędnik. Zostałem zobowiązany do niezwykle drobiazgowego dokumentowania swojej pracy, gdyż bez tego nie mam szans na żaden awans. Jako urzędnik nie powinienem bez przyjęcia i/lub sporządzenia pisma nawet ruszać małym palcem w bucie. Żadna dobra wola nie wchodzi w grę. Musi być papier, właściwie do wszystkiego. Właśnie dowiaduję się. że do dokumentacji związanej z awansem dobrze byłoby dołączyć podania uczniów, zawierające samoocenę i wniosek o wystawienie określonego stopnia na koniec semestru lub roku szkolnego. A ja co? Wystawiam oceny na gębę, a jak ktoś marudzi, to go dodatkowo przepytuję, śladu w papierach po tym nie ma żadnego, czyli wszystko źle.
W skrytości serca nawet chciałbym pracować jak urzędnik. Wiem jednak, że mnie uczniowie wyśmieją, jeśli zażądam podań w sprawie ocen. Nawet nie chcieli ze mną kontraktu podpisać, a taki kontrakt to przecież mój obowiązek. Powiedzieli: „Panie profesorze, zrobimy, co pan chce, ale bez tej bazgraniny". No i jak mam z nimi postępować? Na słowo honoru
145