Dwight Macdonald
była kulturą zwykłych śmiertelników, i tutaj jednak różnice są bardziej uderzające niż podobieństwa. Sztuka ludowa wyrastała samorzutnie, od dołu. Stanowiła spontaniczny, lokalny wyraz upodobań ludu, który ją kształtował dla swoich potrzeb, na ogół bez oglądania się na wyższą kulturę. Kultura masowa jest narzucana odgórnie. Fabrykują ją technicy wynajęci przez ludzi biznesu. Jej odbiorcy są biernymi spożywcami, udział ich ogranicza się do wyboru pomiędzy kupnem albo odmową kupna. Władcy kiczu, krótko mówiąc, eksploatują kulturalne potrzeby mas, aby zebrać zysk i (albo) utrzymać rządy swojej klasy — w krajach komunistycznych działa tylko ten drugi motyw. (To nie to samo zaspakajać potrzeby, jak to robiła poezja Burnsa, i eksploatować je, jak to robi Hollywood). Sztuka ludowa była własną instytucją ludu, prywatnym ogródkiem oddzielonym murami od wielkiego formalnego parku wyższej kultury panów. Natomiast kultura masowa rozwala mur, udostępniając masom skażoną formę wyższej kultury i staje się przez to narzędziem politycznej dominacji. Gdybyśmy nie rozporządzali innym materiałem, charakter kultury masowej wystarczyłby, aby wykazać, że kapitalizm daje w wyniku eksploatujące klasowe społeczeństwo, a nie harmonijną rzeczpospolitą, jak to się niekiedy twierdzi. To samo tym wyraźniej widać w sowieckim komunizmie i w jego szczególnym rodzaju kultury masowej.
„Wszyscy” wiedzą, że Ameryka jest krajem kultury masowej, ale nie każdy myśli tak o Związku Sowieckim. Na pewno nie komunistyczni przywódcy, z których jeden pogarliwie zauważył, że naród amerykański nie potrzebuje obawiać się miłującego pokój sowieckiego państwa, bo nie ma ono najmniejszej chęci pozbawiać Amerykanów ich coca-coli i komiksów. Pozostaje jednak faktem, że ZSSR jest jeszcze bardziej krajem kultury masowej niż USA. Trudniej to tylko rozpoznać, ponieważ ich kultura masowa jest w swojej formie dokładnym przeciwieństwem naszej, służąc propagandzie i pedagogii raczej niż rozrywce. Niemniej posiada zasadnicze cechy kultury masowej i te różnią ją od kultury ludowej czy kultury wyższej: wyrabianiem jej dla masowego spożycia zajmują się technicy zatrudnieni przez klasę panującą, nie jest ona wyrazem dążeń ani indywidualnego artysty, ani samych zwykłych ludzi. Podobnie jak nasza, raczej eksploatuje niż zaspokaja kulturalne potrzeby mas, choć cele są raczej polityczne niż handlowe. Jakość jej jest nawet niższa: nasz gmach Najwyższego Sądu jest pompatyczny i bez smaku, ale nie w tym obłędnym stopniu, co planowany nowy Pałac Sowietów — olbrzymi ślubny tort złożony z kolumn i dźwigający na szczycie posąg Lenina wysokości osiemdziesięciu stóp. Sowieckie filmy są o tyle nudniejsze i prymitywniejsze od naszych, że unikają ich nawet amerykańscy komuniści. Dziecinny poziom poważnych sowieckich wydawnictw poświęconych sztuce i filozofii jest nie do uwierzenia dla kogoś, kto ich nie czytał, a co do popularnej prasy — mielibyśmy taką, gdyby pułkownik Mac Cormick redagował wszystkie pisma w Ameryce.
Podział na sztukę ludową i wyższą kulturę z dość ściśle przestrzeganą pomiędzy nimi granicą odpowiadał przegrodom wzniesionym pomiędzy zwykłymi ludźmi i arystokracją. Erupcja mas na polityczną widownię zniszczyła ten przedział, a skutki w kulturze są fatalne. Podczas gdy sztuka ludowa miała swoistą wartość, kultura masowa jest w najlepszym razie zwulgaryzowanym odbiciem wyższej kultury. A wyższa kultura, mogąc dawniej lekceważyć tłum i starać się trafić tylko do cognoscenti, musi teraz albo współzawodniczyć z kulturą masową, albo zlać się z nią w jedno.
Ten problem ma wielką ostrość w Stanach Zjednoczonych, i nie tylko dlatego, że pleni się u nas kultura masowa. Gdyby ist-
17