24 IUNT W TMBUNCt
te cenne daty często obdarzały ich w zamian dorodne dziewoje syfilisem albo w najlepszym wypadku tiyprcm.
Wachmani, którzy nas pilnowali, byli Ukraińcami. Poprzednio byli żołnierzami Armii Czerwonej. Jej wychowankami, wiernymi uczniami ustroju komunistycznego. Po trzydziestu kilku latach tego wychowania pozostali oni takimi samymi chochołami, jakimi byli za cara. Nienawidzili wszystkich, którzy ich otaczali: Polaków. Bialorusów. Rosjan, Kozaków. Największą jednak nienawiścią pałali do Żydów. Zamordowanie Żyda sprawiało im największą przyjemność. Wyblakłe oczy bez wyrazu, wystające kości policzkowe ze słabym blond zarostem, niskie, prymitywne czoła. Z każdego rysu brutalnej twarzy ziało nienawiścią. Ich bezmyślne fizjonomie, na których nie można było znaleźć przebłysku inteligencji ani człowieczeństwa, ożywiały się jedynie przy dzikich krzykach. Sytuacje tragiczne dla nas. ich wprowadzały w tak dobry humor, że z radości klepali się po udach. Zadaniem tych bestii było pilnowanie nas i zabijanie. W tym byli specami i w tym była ich siła. Bez wzruszenia, ze stoickim spokojem potrafili zabijać po kilkaset osób w lazarecie. Jeden z nich w czasie przerw w transportach siedział spokojnie na stołku i patrzył w dół, trzymając karabin na kolanach.
U jego stóp palił się ogromny stos trupów. Było to jego całodzienne żniwo. Przy nim znajdował się szef esesman. Byt to scharfuhrcr o podłużnej, śniadej twarzy z wystającymi dużymi zębami, z ciemnym wąsem i zarostem. Wyglądał, jakby się ciągle uśmiechał. Mundur wisiał na nim jak na kołku, nogi wygięte do tyłu tworzyły jak gdyby łuk. Przezywaliśmy go „Frankenstein”21. Jego specjalnością było uśmiercanie Żydów strzałem w potylicę. Był szefem odpowiedzialnym za lazaret. Gdy „Frankensteina” nie było w okolicy, Ukrainiec żebrał u Żydów, którzy przynosili papiery do spalenia, o złoto czy dolary. Rzucał w zamian papierosy i bełkotał łamaną, ordynarną polszczyzną:—Te, rzuć pieniądze, a dam ci coś do żarcia.
Któregoś dnia, kiedy stałem i rozmawiałem z Kurlandem22, zaczepił nas wachman i spytał, o czym mówimy. Treść naszej rozmowy nie nadawała się do powtórzenia. Nie chcąc jednak, aby nas podejrzewał, że coś przed nim ukrywa* my, odpowiedziałem, że sprzeczamy się między sobą, na jakiej kurwie łatwiej złapać syfilis, na brunetce czy na blondynce. Popatrzył na nas i pochylił się konspiracyjnie, jakby chcąc się z nami podzielić tajemnicą jedynie jemu wiadomą. Tak jak gdyby był specem od wenerycznych chorób, głuchym głosem, z powagą powiedział: — Na brunetce.
Pseudonim ScłurfOhrcn Augusta Micie, odpowiedzialnego za „funkcjonowanie" lazaretu. ° Zeev Kuriami (Kortand) — jeden z przywódców konspiracji obozowej.
Uśmiechnąłem się do Kurlanda i powiedziałem:—A więc jednak ty miałeś rację.
Ody wachman zobaczył, że kierujemy się w stronę wyjścia z lazaretu, zaczął żebrać cichym szeptem. Prosił, aby mu dać parę złotych, za co da nam pół litra wódki i chlcb. Rozejrzałem się uważnie, czy teren jest wolny i czy nikogo z esesmanów nie ma w okolicy. Rzuciłem mu 100 dolarów. Podniósł je. pospiesznie wsunął do kieszeni i wskazał mi nogą wzgórek na piasku, na nasypie nad lazaretem. Gdy Ukrainiec oddalił się. upuściłem jak gdyby niechcący prześcieradło. Miałem je przy sobie, gdyż przyniosłem w nim papiery do spalenia. Po chwili nachyliłem się po nie, niby chcąc jc podnieść, jednocześnie chwyciłem paczkę tkwiącą w piasku. Zwisające prześcieradło zasłaniało moje ruchy. Machając prześcieradłem, wszedłem na plac i doszedłem do swojego miejsca pracy. Jego cenną zawartość schowałem wśród lumpów.
Po pracy, gdy wszyscy nasi współtowarzysze poszli spać, otworzyliśmy ją z Alfredem. Znaleźliśmy w niej wódkę, kiełbasę i chlcb. Po wypiciu wódki, najedzeni, położyliśmy się na naszych betach. Pod wpływem alkoholu i zmęczenia zasnęliśmy momentalnie.
Gwizd lokomotywy zwiastował przybycie nowego transportu. Był to transport warszawski. Z tych, którzy przyjechali tu na zagładę, wyciągnięto kilkunastu nowo przybyłych, aby zasilić nimi nasze przerzedzone kadry. Wśród tej malej grupki znajdował się miody chłopak, który prawdopodobnie spodobał się któremuś z „Czerwonych”23 i ten postara! się uchronić go przed śmiercią gazową. Udało mu się dołączyć go do grupy dorosłych mężczyzn, która stała na placu transportowym. Po krótkim czasie komendant obozu inżynier Galewski poprowadził tę grupę mężczyzn na plac sortowania. Tbtaj przydzielono ich różnym vorarbciterom do pracy. Uratowany miody chłopak stanął obok mnie i z wystraszoną twarzyczką zabrał się poważnie do sortowania szmat. Miał około 13 lat. Był typowym dzieckiem getta warszawskiego pomimo swoich jasnych włosów. Opowiadał nam, że przyjechał tutaj ze swoją matką. Jego ojciec prawdopodobnie żyje gdzieś w oflagu w Niemczech. Był oficerem polskim i dostał się do niewoli w 1939 roku. Pamiętam, że chłopczyk nazywał się Jerzyk. Opowiadał nam o swoich rodzicach, za jego plecami piętrzyły się barwne szmaty. Przed nim siały walizki zapełnione drogocennymi rzeczami. Pd jego wychudłej twarzyczce przedwcześnie dojrzałego dziecka spływały łzy. Kapały na rozrzucone łachy i do otwartych walizek. Vorarbcitcr, Żyd pochodzenia czeskiego z Ifcrczina, wymachiwał groźnie pejczem w powietrzu i krzyczał: — Schnell. schnell! Arbeiten!
a Nazwa komanda więźniów uijmujęccgo $|ę zbieraniem i tonowaniem rzeczy pozostawionych przez Żydów pędzonych do komór granych.