118
— Po co wy przyjeżdżacie do nas? Niedawno ja widział chodakim... Sachsengdngerw. Wszystko! jeden jak drugi! (Jelsky machnął ręką.) To Europa daje. „Wy — chciał widocznie powiedzieć — przywozicie coś podobnego w duszy, w sercu do swego kraju*, lecz zamiast tego zaplątał się wraz z naiwnymi słowami narzecza w jakiś bezradnie naiwny krąg myśli. Żachnął się wreszcie niecierpliwie i dokończył twardo, po prusku:
— Intellekłuelle Sachsengangerei!16 To z was uczyni nową odmianę Wasserpolaków: germanisierte Wasserintel-lekte!17 Spojrzyj no pan na tych żarliwie po polsku się modlących patriotów poznańskich. Czy tam wyrasta choć jeden nowy kiełek waszej duchowej kultury?
— Widzisz, Jelsky, bo ciebie tam nie ma — syknął mu w odpowiedzi Borowski — boś ty w wielkim morzu niemieckim rozwodnił duszę i...
— Ja jestem dobrym Europejczykiem”18 — żachnął się Jelsky niecierpliwie. — Może to pojęcie zabłądzi do Polski za lat dwieście. — Po chwilTkrzywiąc się niechętnie w rozmowie z samym sobą: — W afektach das uberschaumend Tern-peramente19, w polityce das verflucht senłimentale: das Po-lakische20... Co się waszą gazetę do rąk weźmie, to ckliwo się robi. Nee!21 to już nie dla mnie.
— Jelsky, mnie się coś widzi, że ty z twą europejskością w powietrzu wisisz. Tyś po prostu ten temperament i sentyment poprzestawiał na inne pola i zostałeś kosmopolitycznym dziennikarzem. A ten zgermanizowany Wasserinłel-lekt... Patrz! — wołał wskazując na Pawluka. — O, ja jego
14 chodzik — człowiek bez określonego ząjęcia, łazik.
15 Sachsengdnger (niem.) — obieżysasy (zob. rozdz. 3, przyp. 16).
16 (niem.) — intelektualne obieżysasy, drugorzędność kulturalna.
17 (niem.) — zgermanizowane pseudointelekty.
18 Tak mówił o sobie Nietzsche.
^Inietfi:) — żywiołowy, wybuchowy temperament.
20 (niem.) — przeklęta sentymentalność: typowo polska.
21 Nee! (niem.) — me! gdzież tam!
stokroć bardziej wolę!... Pytasz się, czemu my tu przyjeżdżamy? Gdybyś ty, Jelsky, wiedział, jak bym ja chętnie uciekł tam na wschód i pokazał się twej Europie en face z części zachodniej!
— Po coś ty właściwie z wojska uciekał?
— Dla niej.
— Ba! — Jelsky miał ochotę splunąć. — Czy tam wciąż jeszcze nie nauczyli się stawiać sobie pytania: co jutro?
— Widzisz, Jelsky, nie tylko to... Myśmy wtedy nie mieli nic, nic, prócz tej wielkiej chęci do życia. — W kasie teatralnej...
Jelsky chwycił Borowskiego brutalnie za ramię i zwrócił go twarzą w stronę najbliższej latarni.
— Pokaż no ty się. O takich polskich bohaterach zdarzało się już nieraz pisać. — Mrużąc oczy przyglądał mu się wzgardliwie; po chwili parsknął śmiechem i odepchnął go z lekka od siebie. — Cokolwiek by ludzie mówili, wszelka ofiara dla kobiety jest ostatecznie ofiarą dla własnych zmysłów lub długą i nudną skruchą za krótkie chwile wątpliwego szczęścia. Trzeba być bardzo... konsekwentnym, ażeby dla takich powodów uczynić się dobrowolnie zerem.
Drużyna pana Hertensteina szła bezładną kupą przy kakofonii gwizdków, śpiewów i wrzasków. Chwilami przycicha-ła wrzawa; wówczas dolatywało do ich uszu czystsze, głębsze nucenie. Borowski wlókł się na końcu. Kapelusz niósł w garści i, wymachując rękawami szerokiego płaszcza, szedł środkiem ulicy jak po wiejskim gościńcu.
— Śpiewaj, Borowski!
Rzucając bezładnie długie nuty, minął całą gromadę nie spojrzawszy nawet na nich; szedł w głębokiej, upartej zadumie. Na tych ulicach spało już miasto. Dobiegające zewsząd gwary skłócały się tu ze sobą pośpiesznym, jakby stłumionym szeptem i biegły czym prędzej dalej na ludne i rojne bulwary. Gdy Borowski wziął nieco wyżej, wówczas jakieś śpiewne echa i szmery błąkać się zaczęły bez końca po pustych zaułkach. On zasunął wreszcie kapelusz za pazuchę.