74 Źmile M. Cioran
Gdybyśmy byli zmuszeni wybierać między muzyką i kobietą, któż wie, czy pierwszeństwa nie przyznalibyśmy tej pierwszej? Mimo że obie wywołują uczucia o upojnej intensywności, jedynie muzyka zawiesza nas w rozkosznej nieskończoności niespełnienia. Z kobietą musimy wyczerpywać i przelewać to, co stanowi w nas czyste źródło; w muzyce — nigdy, jej mglista złożoność nigdy nie pozwoli nam się spełnić.
Poszukujemy towarzystwa kobiet, by zaludnić naszą samotność, muzyki zaś po to, by ją zachować. Czy z kobietami nie próbujemy uniknąć smutku? Ten, kto w stanie wzniosłych rozkoszy muzyki nie doświadczył samotności jedynego i opuszczonego Boga, nie przeczuwa nawet istoty muzyki. Jedynie dzięki muzyce i przez nią odgadnąć możemy, czym byłyby radość i smutek Boga...
Mając przez tak długi czas świadomość naszej marności, jakże moglibyśmy nie brać siebie za Boga? Czy możemy odczuwać coś innego niż alfa i omega? Czemu nie uczynić siebie na wzór własnej boskości? Czyż my wszyscy nie utraciliśmy tyle, by mieć prawo przynajmniej do ostatniego złudzenia, złudzenia absolutnego? Czyż nasza samotność nie miała dość głosu, byśmy mogli usłyszeć rzeczywistość naszego złudzenia? Czyż wszystkie samotności nie są muzyką i dźwiękiem? Czy nie powinny również śpiewać dla nas na cześć bycia samotnym do tego stopnia, że pragnęłoby się być wszystkim?