Arcłre nie miał żadnych oporów względem natury-
zmu. Nie wstydzi! się swojego ciała, choć Apollem nie
był. Niezbyt podniecała go też nagość dziewcząt... Gorzej było z Hatty. Nie pochwalała nudyzmu z wielu względów. Mówiła, że publiczne rozbieranie się jest nieestetyczne, ale zapewne spore znaczenie miał też fakt, iż była katoliczką. Choć była pięknie zbudowana, to jednak wstydziła się własnej nagości. Swój pierwszy „występ" na plaży N mocno przeżyła. Ale uznała to za... poświęcenie się dla córki, za macierzyńską powinność. Właściwie to nigdy nie zrzucała z siebie ciuszków bez... zażenowania.
Oboje postanowili, że należy zaprzyjaźnić się z ludźmi z pobliskiego Klubu Soleil. A najlepiej z młodymi małżeństwami, mającymi dzieci w wieku Daisy. I na szczęście poznali adwokata, którego synek Pierre byl starszy od Daisy zaledwie o dwa miesiące. Mieszkali też nad Lago Maggiore i podróż do domu Beinwillów zabierała im tylko dwadzieścia minut. Potem poznali jeszcze pielęgniarkę, samotnie wychowującą bliźnięta. I ona też często przychodziła do ośrodka naturystów. Nie była zamożną kobietą, więc jej przychylność zdobywał Andre różnymi prezentami. Samotnej kobiecie było na rękę, że może dość często przywozić swoje dzieciaki do Beinwillów na cały week-end. Miała trochę czasu dla siebie — mogła zaprosić jakiegoś mężczyznę do swojego skromnego mieszkanka w miasteczku.
Rodzicom tychże maluchów powiedzieli Beinwillowie, tak niby żartem, że swój dom uważają za oazę natury-zmu. Tak, to jest ich styi, ich sposób na życie. Raczej skrywali fakt, że robią to wszystko ze względu na małą. Po co ludzie mieliby współczuć Daisy — to zawsze jest przykre. Nie chcieli współczucia czy litości, które jakże często ranią, zamiast pomagać!
Dzieciarnia hasała więc nagusieńko po całym domu i ogrodzie. Weszło im w nawyk, że jak zjawiają się u Daisy, to trzeba rozebrać się do nagą. Cała paczka była oswojona z golizną i doprawdy nie było żadnych próbie-mów. Czasem i dorośli, zwłaszcza gdy wypili coś mocniejszego, też przyłączali się do maluchów, paradując
:r-k ich stworzono... Hatty była trochę zazdrosna o matkę bliźniąt, bowiem była to doprawdy szałowa dziewczyna.
Ale i to z czasem jej przeszło...
W zimie było gorzej. Beinwiilowie wydawali krocie na super ogrzewanie wilii, od piwnicy aż po strych. No i wtedy Daisy praktycznie nie opuszczała domu. Kontakt ze światem dawała jej telewizja...
Dramaty zaczęły się, gdy Daisy ukończyła sześć la* Najpierw doszło do tragedii. Pewnego niedzielnego wieczoru Hatty odwiozła bliźnięta do ich matki. Na szosę opadła gęsta mgła. Wracając zderzyła się z olbrzymim TIR-em i po trzech dobach walki o życie zmarła na stole operacyjnym. Andre był przerażony. Zdał sobie sprawę, że nie podoła obowiązkom, nie będzie mógł zapewnić ukochanej córeczce należytej opieki. Ona przecież wymagała specjalnej troski, zaś on musiał pracować, zdobywać niemałe pieniądze, aby zapewnić im należyty standard.
Drugi dramat — szkoła... Po długich naradach z właścicielką pobliskiej szkoły uradzili, że jednak Daisy musi się uczyć indywidualnie. Szkopuł był w tym. że była to szkoła dla chłopców i zatrudniano w niej prawie wyłącznie nauczycieli. Jedyną nauczycielką była pani od francuskiego, ale lat miała już blisko sześćdziesiąt i nie chciała się zgodzić na częste przyjazdy do Beinwillów.
Nauczania Daisy podjął się Jan Vucek, belfer czeskiego pochodzenia. Też nie był młody, miał już pięćdziesiątkę. Ale był dość uniwersalny i mógł uczyć dziewczynkę wszystkich przedmiotów. A ponadto szefowa szkoły — jak się później okazało — chciała się go pozbyć. A więc ów Vucek zaczął codziennie bywać u Daisy.
Po kilku tygodniach Andre spytał się Daisy, jak podoba się jej nauka. Mała zrobiła dziwną minkę i wreszcie przyznała, że nie za bardzo. To znaczy nauka — tak, ale niezbyt lubi Vucka. Dlaczego? Ano, bo ciągle